„Dziady” na poważnie, żadnych skrótów
To był wielki dzień Michała Zadary. Dokonał tego, o czym marzył od lat – pokazał „Dziadów” bez skrótów, w całości, z objaśnieniami włącznie.
Łącznie z przerwami wyszło ponad 14 godzin. W świetnej kondycji wytrwali aktorzy, do końca świetną energię zachowała publiczność, nagradzając artystów długą, stojącą owacją. Wygrał Mickiewicz, którego tekst zniósł bez szwanku wszystko.Michał Zadara traktuje klasyczne teksty, rzec można, śmiertelnie poważne – w ich integralnej całości, poprzez współczesną interpretację na scenie sprawdzając ich moc i aktualność. W przypadku „Dziadów” Zadara postanowił pokazać teatr totalny, nie idący na kompromisy, nie stosujący żadnych skrótów i niebiorący jeńców.
Nikt wcześniej nie podjął się pełnej inscenizacji, byliśmy do tego przygotowywani stopniowo, mogąc oglądać kolejne części – wczoraj aktorzy spędzili na scenie kilkanaście godzin, grając inaczej niż podczas premier: już rozegrani, zżyci z tekstem i swobodni niejako płynęli, zmagając się z jego rytmem i sensem, jednak bez napięcia i bez kompleksów.
Świetnie grali najmłodsi aktorzy, jak zupełnie niezwykła Julia Leszkiewicz w „Ustępie” – i nie zawiodła stara gwardia wrocławskiego Teatru Polskiego, czasami może dokazując nieco, niczym wypuszczeni na zwiad wiarusi. Szczegółami gry aktorskiej niech się jednak zajmują zawodowi krytycy, będą na pewno mieli co analizować, bo przedstawienie monumentalne, na scenę zostały rzucone wszystkie siły nie tylko aktorskie – oprawa muzyczna, scenografia, wszystko to powodowało, że choć oglądało się „Dziady” z narastającym zmęczeniem, to jednak bez znużenia, jak w transie na granicy snu i jawy.
Projekt Zadary można interpretować na dwa sposoby. Reżyser zdołał pokazać wielkość mickiewiczowskiego tekstu, odzierając go z romantycznego patosu, w czasie gdy do rzeczywistości wraca tandetny, kiczowaty nacjonalpatriotyzm nakazujący traktować narodową historię i kulturę jako wyraz zbiorowej nekrofilii. Zadara traktuje „Dziady”, utwór poświęcony wszak misteriom kultu przodków, z najwyższym szacunkiem, czego wyrazem literalna lektura – i jednocześnie ukazuje, że ta lektura poprzez romantyczny kod prowadzić musi do kiczu, śmieszności, niezdrowej egzaltacji, irracjonalnych uniesień, gdzie szalona miłość do wyidealizowanej drugiej osoby czy do wyidealizowanej Ojczyzny nie wiedzie do ideału, tylko do szaleństwa.
Drugi sposób interpretacji można poprowadzić wbrew Zadarze, stwierdzając, że tekst Mickiewicza jest tak mocny, że znosi wszelkie na nim eksperymenty reżyserskie i aktorskie, wychodzi zwycięsko jak tekst mitu, który odżywa za każdym nowym powtórzeniem. I nieważne, czy będzie to powtórzenie w konwencji Zadary czy też Radosława Rychcika, gdzie panią Rolison jest czarnoskóra niewolnica, a bal u Senatora to uczta Ku Klux Klanu – siła mitu polega na jego trwałości, odporności i otwartości jednocześnie na konkretne, historyczne interpretacje.
Na czym więc polega siła i aktualność „Dziadów”? Są pełnym i dynamicznym wyrazem polskiej kultury w całej jej złożoności, w napięciu między tym, co w tej kulturze lokalne, szczególne i tym, co uniwersalne. Są „Dziady” arcypolskie (w takim sensie polskości, jaki uosabiał „Litwin” Mickiewicz, czyli opartym na wielokulturowości i wieloreligijności) i europejskie, i światowe.
Obie interpretacje nie konkurują ze sobą, raczej się dialektycznie domykają, czego efektem jest synteza – wyłaniająca się spoza tekstu Mickiewicza współczesna polska kultura. Żywa, wielowymiarowa i złożona w swej różnorodności. To dobry, mocny przekaz na czasy, gdy samozwańczy barbarzyńcy próbują definiować kanony polskości, tożsamości i kultury oparte na prostackiej redukcji wyrażanej za pomocą atawistycznego języka, który nie ma nic wspólnego z językiem, jakiemu Mickiewicz nadał formę doskonałą. „Dziady” to zarówno mrożąca krew w żyłach „Zemsta na wroga”, jak i „Do przyjaciół Moskali”, pełnia uczuć, zza której wyłania się wizja osoby w całym jej skomplikowaniu i wizja narodu jako całości, i tej gorącej, i tej plugawej.
„Dziady” bez skrótów w Polskim we Wrocławiu to było na pewno święto teatru. Spektaklowi towarzyszyły plakaty nawiązujące do 1968 r., kiedy inscenizacja Kazimierza Dejmka w Teatrze Polskim w Warszawie stała się inspiracją do ówczesnego buntu młodzieży. Nie chodzi o analogie, dziś na ulice wyprowadzają inne spektakle. Chodzi o stawkę – tekst Mickiewicza miał zawsze siłę współtworzenia historii. Siły tej nie stracił. I to dlatego kultura ma znaczenie – nawet gdy wydaje się, że rzeczywistością rządzi polityka.