Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu


Nota wydawnicza:

Według Edwina Bendyka świat jest niebezpieczny i nieprzewidywalny jak nigdy wcześniej. A katastrofa, do jakiej może dojść, będzie największą w dziejach. Czy zatem świat musi pogrążyć się w chaosie? Jak wysoką cenę będzie trzeba zapłacić za nowy ład i porządek? Ile i co trzeba będzie poświęcić?

Edwin Bendyk wie, że aby zrozumieć świat, w którym żyjemy oraz żeby zacząć budować lepszą i bezpieczniejszą przyszłość, nie można nie brać pod uwagę ważnych wydarzeń historycznych, politycznych i kulturowych jakie miały miejsce na przestrzeni ostatnich wieków – to one ukształtowały dzisiejszą rzeczywistość. Autor snując rozważania nad losem świata i zmianami cywilizacyjnymi, jakie zaszły w społeczeństwie, zabiera nas zarówno do powojennej Warszawy, jak i współczesnych Chin, opisuje wojnę trojańską i I wojnę światową, Auschwitz i Disneyland. Zastanawia się nad postępem cywilizacyjnym i wpływem technologii na życie społeczne. Przedstawia zmiany, jakie zaszły w mentalności ludzkiej: coś, co kiedyś było nie do pomyślenia, dziś staje się normą. To napisana z wielką pasją i zaangażowaniem rozprawa, w której autor jawi się nam jako obywatel świata. Konfrontuje przeszłość z teraźniejszością w walce o lepszą przyszłość.

Fragment:

Szczęśliwie eksperci zainterweniowali, przekonując, że potrzebujemy wolnego czasu, nawet na grzeszne lenistwo. Potrzebujemy go nie tylko, by zregenerować się przed dalszą ciężką pracą, ale także by konsumować. Stosując się do światłych porad, poprosiłem o kilka tygodni urlopu po dłuższym okresie niemal nieprzerwanej pracy. Ruszyłem do małej wioski we wschodniej części ukochanego Beskidu Niskiego, tuż przy granicy ze Słowacją. Zakwaterowałem się w gospodarstwie prowadzonym przez rodzinę rolników, którzy właśnie zaczęli odkrywać nowe rozumienie czasu wymagane od farmerów w Unii Europejskiej.

W epoce komunistycznej przywykliśmy do niedoboru wszelkich towarów, zwłaszcza jedzenia. Po upadku komunizmu odkryliśmy uroki stanu wszelkiej obfitości, zgodnie z kapitalistyczną regułą: więcej pracujesz, więcej masz. Potem jednak, po wstąpieniu do Unii Europejskiej i przyjęciu Wspólnej Polityki Rolnej, nasi rolnicy odkryli, że wcale nie jest dobrze, gdy się więcej pracuje, ponieważ w ten sposób uzyskuje się na przykład więcej mleka. A zgodnie z ponowoczesną europejską arytmetyką, jeśli produkujesz ponad ustalony limit, otrzymujesz mniej pieniędzy. Lub inaczej: pracując mniej, dostajesz więcej. Pamiętajmy jednak, że Polacy czują się upokorzeni, gdy dostają pieniądze za nic lub za lenistwo.

Nie byłem w stanie pomóc moim gospodarzom w walce z dysonansem poznawczym, więc wybrałem się na spacer po wsi. Pamiętając o radzie ekspertów, przeszedłem nie więcej niż kilkaset metrów, akurat do lokalnego sklepiku. Zobaczyłem przy nim kilku mężczyzn w wieku trudnym do określenia, gdzieś między trzydziestym a sześćdziesiątym rokiem życia. Siedzieli na schodach i ławeczce, patrząc przed siebie. Siedzieli i nic nie robili. Sklepik oferował najprostszy asortyment towarów, i to głównie najtańszych marek. Wiedziony duchem przygody i radami ekspertów, kupiłem kilka butelek piwa i dosiadłem się do braci rodaków, oferując im chmielowy napój. Z godnością, niemal nic nie mówiąc, przyjęli poczęstunek. Siedzieliśmy więc razem, sącząc piwo i patrząc przed siebie. Czas doskonałego lenistwa. Nie robiłem nic, tak jak radzili eksperci, nie mogłem wszakże przestać myśleć.

Przypomniałem więc sobie inne, mniej radosne statystyki. Zgodnie z nimi tylko połowa Polaków w wieku produkcyjnym pracuje, najniższy wskaźnik w Europie. Gdy upadał komunizm, pracowało 18,5 miliona ludzi. Potem miliony często zupełnie fikcyjnych miejsc pracy zniknęły. W 2002 roku bezrobocie osiągnęło 20 procent, by potem rozpocząć powolny spadek. Moi nowi znajomi spod sklepu należą właśnie do tej gorszej części statystyki.

Siedzimy więc, sączymy piwo, patrząc przed siebie i nic nie robiąc. Nagle zaczęły mi się cisnąć do głowy myśli o naturze czasu. Przypomniałem sobie książkę Time for Revolution [Czas na rewolucję] autorstwa Antonia Negriego i dostrzegłem, że moja kondycja przepracowanego miejskiego profesjonalisty nie różni się tak bardzo od kondycji mężczyzn siedzących pod wiejskim sklepikiem. Naszym wspólnym panem jest Chronos, bezwzględny bóg pożerający własne dzieci. Pożera on także naszą przeszłość i przyszłość. Zostaje nam tylko pustka.

Negri twierdzi jednak, że można odzyskać wieczność, przewartościowując swój wewnętrzny czas, uwalniając się od Chronosa na rzecz Kairosa. Kairos symbolizowany jest przez łucznika, który zwalniając strzałę, stwarza wydarzenie – tworzy Nowe w przestrzeni wieczności. Wydarzenie, innowacja, akt twórczy, który nie jest ani doskonałym lenistwem, ani też działaniem w zatraceniu siebie. I znowu przypomniałem sobie kolejne statystyki. Tym razem te, z których wynika, że Polacy są najmniej innowacyjnym narodem w Unii Europejskiej.

Musimy się wyzwolić z uścisku Chronosa i zaakceptować Kairosa, musimy odzyskać inne rozumienie czasu, czasu należącego do wieczności, a nie czasu utowarowionego, za którym kryje się pustka. Jeśli to nam się uda, dokonamy największej rewolucji. W poszukiwaniu źródeł inspiracji dla koniecznej zmiany mentalnej, opuściłem moją wioskę, by udać się do specjalnego miejsca na ziemi, mojej prywatnej „axis mundi”, położonej na granicy między Polską a Słowacją, która ciągnie się wzdłuż wąskiej nieutwardzonej drogi łączącej polskie Jaśliska ze słowackimi Medzilaborcami.

Tę niemal pustą przestrzeń wypełniają ukryte znaczenia. Gdzieś niedaleko tej drogi leży wioska, w której rodzice Andy’ego Warhola zdecydowali się na emigrację do Stanów Zjednoczonych. Dziś w Medzilaborcach znajduje się wielkie sanktuarium Warhola, muzeum pełne relikwii z życia artysty. Są tam również stworzone przez niego dzieła – wśród nich Czerwony Lenin z 1987 roku, jeden z ostatnich obrazów Warhola. Gdy go pytano, skąd pochodzi, odpowiadał: znikąd. Nigdzie -nie-przestrzeń pełna twórczej energii. Doskonała utopia.

A na drugim końcu drogi – Jaśliska, przednowoczesna wioska z sanktuarium i obrazem Matki Boskiej Jaśliskiej. Co roku tysiące Polaków, Słowaków i Rusinów tłoczą się na ryneczku podczas odpustu ku czci Jaśliskiej Pani. To znacznie więcej niż zwykły religijny rytuał, to epifania wieczności.

Wąska droga ukryta w dzikich górach łączy utopię z wiecznością, gdzieś, gdzie Chronos nie ma nic do powiedzenia. Doskonałe miejsce na rewolucję.

(…)

Sarkozy miał rację, twierdząc, że współczesny kapitalizm narodził się na barykadach Paryża w 1968 roku. Rzecz jednak nie w tym, że wielu liderów studenckiej rewolty po opuszczeniu uniwersyteckich murów weszło do biznesowego establishmentu, zdradzając młodzieńcze ideały. Establishment wchłonął rebeliantów, bo ich ideały doskonale zaspokoiły palącą potrzebę systemu.

Rewolta 1968 nie była bowiem przyczyną, ale symptomem globalnego kryzysu strukturalnego, który w równym stopniu dotknął system socjalistyczny, jak i kapitalistyczny. W Polsce nie dostrzegliśmy wówczas tego tak dobrze, bo symbolicznym zapalnikiem naszej rewolty stało się przedstawienie Dziadów Mickiewicza. Już jednak w Czechosłowacji teoretycznym zapleczem antyautorytarnego buntu było dzieło Cywilizacja na rozdrożu , przygotowane pod redakcją socjologa i filozofa Radovana Richty. Przetłumaczone na wiele języków, dowodziło, że świat rozwinięty wkracza w etap społeczeństwa poprzemysłowego, opartego na nauce, technice, informacji. Przejście to wymaga radykalnych zmian w strukturze społecznej, co w przypadku socjalizmu oznacza konieczność jego demokratyzacji i decentralizacji oraz wprowadzenia mechanizmów rynkowych. Alternatywą jest dalsza biurokratyzacja i w konsekwencji atrofia.

Realny socjalizm nie poradził sobie z wyzwaniami rodzącego się społeczeństwa poprzemysłowego i powstającej gospodarki kognitywnej, w której wytwarzanie wartości ekonomicznej zależy nie tyle od pracy w fabryce, ile od kreatywności i innowacyjności. Ich mobilizacja wiąże się z postawami innymi niż koszarowa dyscyplina. Wprost przeciwnie, kreatywność i innowacyjność wymagają od pracowników zaangażowania emocjonalnego, opierają się na wolności i chęci samorealizacji. Czy to jednak nie są hasła studenckiej rewolty? Czyż to nie Raoul Vaneigem pisał w Rewolucji życia codziennego , jednej z najważniejszych książek czasu buntu, o konieczności samorealizacji, kreatywności, indywidualizacji?

O ile realny socjalizm nie był w stanie wchłonąć krytyki i odpowiedział na nią brutalną siłą, kapitalizm uczynił ze swej krytyki nową ideologię, „nowego ducha”, jak dowodzą francuscy socjologowie Luc Boltanski i Eve Chiapello w monumentalnym dziele Le nouvel esprit du capitalisme [Nowy duch kapitalizmu]. Dziś więc urzędujący prezydent może wymienić żonę na młodszą przy pełnej aprobacie publiczności i elit. Seks, kiedyś przeszkoda, teraz jest warunkiem rozwoju gospodarki, wszak mobilizacja pożądania stała się narzędziem kreowania niekończącego się popytu i decyduje o produktywności. Prezesi korporacji kuszą zaś pracowników, że u nich w firmie znajdą lepsze i bardziej sprzyjające samorozwojowi warunki pracy niż na majowej barykadzie.

Więc kapitalizm zwyciężył, połykając ducha rewolty? Lub, używając języka teorii spiskowej, kapitalizm sprowokował rewoltę 1968, by umożliwić własną restrukturyzację? Lub jeszcze inaczej, rewolta, która miała być rewolucją, okazała się pseudowydarzeniem dowodzącym niemożności rewolucji i radykalnej zmiany? A może przeciwnie, mimo swego happeningowego wymiaru Maj 1968 okazał się rewolucją prawdziwą, wstrząsem sejsmicznym, jak nazywa ten okres Raoul Vaneigem?

Rewolta ‘68 roku zbiegła się z rewolucją kulturalną w Chinach, a wielu paryskich rebeliantów machało „czerwonymi książeczkami” Mao, w ostatniej wielkiej syntezie komunizmu widząc przyszłość świata. Nie mylili się, maoistowska rewolucja przygotowała społeczny grunt pod dzisiejszą chińską eksplozję gospodarczą, odwołującą się do niepodrabialnego chińskiego modelu kapitalizmu. By proces ten zrozumieć, warto zamiast po filozoficzne rozprawy sięgnąć po powieść Bracia chińskiego pisarza Yu Hua. Maoizm nowym duchem azjatyckiego kapitalizmu? Więc jednak triumf kapitalizmu na całej linii?

Tak, w tym sensie, że kapitalizm stał się światem, niejako naturalnym tłem, jak uznaje radykalny lewicowy myśliciel i dawny maoista Alain Badiou. Ten świat jednak znalazł się w tej chwili w stanie wojny różnych form kapitalizmu: anglosaskiej, europejskiej, rodzinnej dominującej w Azji i Ameryce Łacińskiej, państwowej obowiązującej w Rosji i Chinach. Która z tych form zwycięży? Formy zachodnie, związane z pojęciem liberalnej demokracji, czy może autorytarny wariant chiński? A może żadna, a świat pogrąży się w chaosie? Taka perspektywa przypomina coś, o czym zapomnieliśmy w okresie manichejskiego starcia dwóch systemów: kapitalizmu i komunizmu. Rozmiar zła, jakie powstało w imię realizacji komunistycznej utopii, doprowadził do zrozumiałej, lecz błędnej redukcji – skoro projekt komunistyczny był zły, przeciwstawiający się mu kapitalizm (w domyśle: w jego anglosaskiej wersji) jest dobry. Trzeba jednak pamiętać, że – jak przekonuje Žižek – „kapitalizm nie jest nazwą dla cywilizacji, ale nazwą naprawdę neutralnej maszyny ekonomiczno-symbolicznej, która równie dobrze działa z wartościami azjatyckimi, jak innymi”.

Ważne newsy, kompetentne analizy.
Subskrypcją Premium podzielisz się z Bliskimi.

Wypróbuj za 11.90 zł