Francuskie paradoksy
Ogień rewolty we Francji wygasa, policja informuje, że już druga noc minęła bez większych incydentów. Wiele wskazuje na to, że już niebawem 13 lipca w strażackich remizach jak co roku odbędą się bale ludowe, a dzień później święto rewolucji odznaczy defilada wojskowa na Champs Elysées, koncert i sztuczne ognie na Polach Marsowych.
Republika jest jedna i niepodzielna, w jakiej jest jednak kondycji? Czy rzeczywiście, jak lubią fantazjować przedstawiciele polskiej prawicy, Francja upada pod naporem migrantów i nieuchronnej „wielkiej wymiany”? Wszak koncepcję tę sformułował Francuz Jean Raspail – jego „Obóz świętych” to ulubiona lektura Viktora Orbána.
Kto woli lepszą literaturę, może sięgnąć po Michela Houellebecqa, by potwierdzić swoje przekonanie, że douce France, słodka Francja, się kończy. Najpoczytniejszy, a przynajmniej najbardziej znany francuski pisarz podbija reakcyjną narrację bliską takim politykom jak Eric Zemmour i Marine Le Pen, choć przecież przyjaźni się także z Bruno Le Mairem, ministrem gospodarki i finansów, a w wolnym czasie pisarzem. Le Maire jest nawet bohaterem najnowszej powieści Houellebecqa.
Jak jest więc z Francją? Szukanie odpowiedzi to ulubione zajęcie Francuzów, narodu bardzo niezadowolonego ze swojego życia, słynącego z wysokiego spożycia antydepresantów i jednocześnie z kultu sztuki życia polegającego na równoważeniu pracy i konwiwialności, towarzyskości polegającej na wspólnym jedzeniu, uczestnictwie w kulturze i innych cielesnych przyjemnościach.
Francuzi spędzają dwie godziny 11 minut dziennie na jedzeniu, piciu i siedzeniu przy stole, rekord wśród krajów OECD (dane z 2018 r.). Le repas gastronomique des Français, czyli wystawny posiłek połączony z celebrą, został w 2010 r. wpisany na listę dziedzictwa kulturalnego UNESCO. Towarzyskość nie przeszkadza jednak Francuzom efektywnie pracować – produktywność pracy ciągle plasuje ich w światowej czołówce.
Francja też może pochwalić się firmą o najwyższej wycenie giełdowej w Europie – to koncern LVMH wart 430 mld euro. Zajmuje się produkcją i dystrybucją dóbr luksusowych, od torebek po szampana. Widać Francuzi potrafią zamienić swoją sztukę życia w dobry biznes. Bernard Arnault, szef LVMH, dysponuje drugą po Elonie Musku fortuną na świecie, czasami nawet go wyprzedza. Warto też dodać, że Francja jest krajem najchętniej odwiedzanym przez turystów, zjechało ich tam w 2022 r. 82,6 mln.
O przywiązaniu Francuzów do tradycyjnych form kultury już pisałem, analizując fenomen niskiego czytelnictwa książek w Polsce. We Francji ciągle się czyta na potęgę, nawet przeciętny gimnazjalista czyta grubo ponad 20 książek rocznie. I masowo chodzą Francuzi do kina – w 2022 r. sprzedało się we Francji 152 mln biletów, sporo, ale do średniej przedcovidowej, czyli ponad 200 mln, jeszcze trochę brak (w Polsce w 2022 r. sprzedało się 42,8 mln biletów).
Jak te fragmenty opisu pogodzić z tym, co w ostatnich dniach było widać na ulicach Francji po śmierci Nahela, nastolatka zastrzelonego przez policjanta? Telewizyjne obrazy szokują, liczby także – blisko 6 tys. podpalonych samochodów, ponad tysiąc budynków, ponad 10 tys. śmietników, ponad 700 rannych policjantów i żandarmów. Szokują, czy jednak mogą dziwić? Wystarczy przypomnieć sobie film „Nędznicy” Ladja Ly czy „Athena” Romaine Gavrasa.
Kto ma więcej zapału, może sięgnąć po literaturę socjologiczną – dobrze opisuje przemiany francuskiego społeczeństwa i wynikające stąd napięcia oraz konflikty. Wiele z nich ujawniło się z pełną mocą podczas prezydentury Emmanuela Macrona – żółte kamizelki, czyli bunt prowincji i pauperyzującej się niższej klasy średniej; protesty pracownicze przeciwko podwyżce wieku emerytalnego; teraz bunt młodzieży pochodzenia imigranckiego przeciwko wykluczeniu.
Dołożyć jeszcze należy nowe ruchy, zwłaszcza inspirowane ekologią z Soulèvement de la terre na czele. Ruch został niedawno rozwiązany przez rząd za nadmierny radykalizm, pisałem o tym w Antymatriksie. Cóż, Francja jako jedno z centrów nowoczesnego świata i kapitalizmu jest także miejscem, gdzie w pierwszej kolejności ujawniają się symptomy systemowego kryzysu, w jaki współczesny kapitalizm osuwa się od lat.
Tyle że te uniwersalne symptomy zatarcia silnika akumulacji wyrażają się w lokalnym kodzie, którego najważniejszą we Francji cechą jest rewolucyjna tradycja uprawiania polityki polegająca na silnym zaangażowaniu, silnych emocjach i gotowości na mniej lub bardziej bezpośrednie użycie przemocy. Rewolucyjna przemoc protestujących spotyka się z przemocą służb policyjnych, co prowadzi do eskalacji rzadko spotykanych w innych państwach demokratycznych.
Jednocześnie ciągle energia konfliktu nie wychodzi poza ramy republikańskiej wspólnoty i świeckiej religii polegającej na przekonaniu, że Republika jest jedna i niepodzielna. Jak długo trwać będzie to przekonanie, Francja będzie sobie radzić z wybuchami gniewu, traktując je jako sposób politycznego komunikowania napięć wymagających reform systemu. I ta przebudowa systemu polegająca na ciągłym eksperymentowaniu z różnymi formami demokratycznego partycypowania na poziomie lokalnym i krajowym trwa.
Jednocześnie trwają próby konsolidacji systemu kapitalistycznego poszukującego nowego reżimu akumulacji, co z kolei skłania elity polityczne do sięgania po coraz bardziej autorytarne sposoby dyscyplinowania grup niezadowolonych z nowych form podziału pracy, kapitału i wynikających stąd nierówności. To wszystko do czasu, gdy napięcia nie urosną do rewolucyjnego poziomu. Gdyby nawet jednak doszło do rewolucji, odbędzie się ona w ramach Republiki, a nie przeciwko niej.
Emmanuel Macron, ubiegając się o prezydenturę, po raz pierwszy występował pod hasłem rewolucji. Szybko z roli naczelnego rewolucjonisty przekształcił się w wielkiego pacyfikatora zajmującego się uśmierzaniem społecznego gniewu. Jeśli ograniczy się tylko do tego, nie zajmie ważnego miejsca w historii. Może stać się inaczej, jeśli wykorzysta tę kipiącą energię do przekształcenia Francji i jej systemu społeczno-politycznego zgodnie z wyzwaniami wynikającymi z obecnego, uniwersalnego kryzysu. Sowa Minerwy wylatuje jednak o zmierzchu. Przekonamy się za jakiś czas.