W Berlinie o odbudowie Ukrainy

Będziemy pomagać Ukrainie tak długo, jak trzeba – to najważniejsza deklaracja powtarzana podczas berlińskiej konferencji o odbudowie Ukrainy. A trzeba będzie długo, bo odbudowa potrwa dekady i mimo wojny już się rozpoczęła.

Konferencja firmowana wspólnie przez kanclerza Niemiec Olafa Scholza (w roli przewodniczącego grupy G7) i przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen była realizacją zapowiedzi z Lugano, gdzie na początku lipca pierwszą konferencję o odbudowie zorganizował rząd ukraiński (pisałem o niej w Antymatriksie).

Ukraińcy przedstawili wówczas obszerną propozycję i zarys planu na 750 mld dol. Ursula von der Leyen ostudziła ukraiński zapał, zapewniając, że owszem, Ukraińcy mają być gospodarzem programu odbudowy, ale finansowanie musi być obwarowane licznymi warunkami. Innymi słowy, kasa za reformy, walkę z korupcją, transparentność, rządy prawa, zgodność z celami zielonej transformacji, co ładnie nazwano „zasadami z Lugano”.

Chłodna recepcja ukraińskiego wysiłku wywołała, jak twierdzą komentatorzy polityczni w Ukrainie, niezadowolenie prezydenta Zełenskiego. Bo rzeczywiście sporo pary poszło w gwizdek, ale też Lugano okazało się dobrą inwestycją, do której teraz często odwoływano się w Berlinie.

Oficjalnie eksperckie spotkanie miało bardzo polityczny charakter – chodziło o pokazanie jedności z Ukrainą. Jak podkreślał kanclerz Niemiec, rosyjską agresję potępiła większość państw uczestniczących w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, nie jest to więc wojna Zachodu z resztą świata (jak przekonuje Putin). Zaatakowana zbrodniczo Ukraina może liczyć na solidarność wyrażającą się w pomocy militarnej, finansowej, humanitarnej i politycznej.

Ukraińcy koncentrowali się na budowie jednolitego przekazu z głównymi komunikatami. Po pierwsze, Ukraina i państwo ukraińskie funkcjonuje, jest w stanie stawiać opór i wypełniać swoje zadania polegające nie tylko na organizacji działań zbrojnych, ale także zapewnienia usług społecznych. Pomoc zagraniczna jest kluczowa, choć niewystarczająca, nawet w wymiarze finansowym – w efekcie Ukraina jest zmuszona do finansowania swoich działań przez dług publiczny, co doprowadziło do wzrostu inflacji. Dłużej w ten sposób się nie pojedzie.

Gospodarka działa w reżimie wojennym, PKB zmalał co najmniej o 35 proc., ale mimo to system gospodarczy zachowuje podstawową odporność i na terenach dalekich od działań wojennych widać nawet ożywienie i wzrost aktywności przedsiębiorstw. Poprawiła się ściągalność podatków i ceł, w żadnym z momentów państwo nie utraciło płynności makrofinansowej.

Tę zdumiewającą odporność doceniła Ursula von der Leyen, zwracając uwagę, że istotnym jej źródłem jest udana cyfryzacja państwa – Ukraina jej zdaniem to po Estonii najbardziej zdigitalizowane państwo w Europie. Ale też nie można zapominać o decentralizacji, która także będzie mieć kluczowe znaczenie w procesie odbudowy. No i czynnik bodaj najważniejszy – silne społeczeństwo obywatelskie.

Ukraińcom udało się chyba przekonać, że cały czas zasługują na pomoc, której nie powinno się traktować jak kosztu, tylko jak inwestycję w przyszłość Ukrainy i Europy. Bo jak przekonywał w zdalnym przemówieniu Wołodymyr Zełenski, zwycięska Ukraina będzie kluczowym elementem nowej architektury bezpieczeństwa dla Europy i świata. Poza tym jeśli chodzi o pieniądze, to koszty odbudowy ze zniszczeń powinny pokryć skonfiskowane środki rosyjskie zamrożone obecnie w Szwajcarii i innych krajach Zachodu.

Von der Leyen i Olaf Scholz nie mówili wprost „nie” takiemu podejściu, wskazując jednak, że wymaga ono żmudnych uzgodnień politycznych i prawnych. Pewno łatwiejsze będzie wypracowanie systemu ubezpieczeń dla inwestycji prywatnych podejmowanych w Ukrainie, kraju zagrożonym agresją ze strony niebezpiecznego sąsiada.

Argumenty Ukraińców podbijał Mateusz Morawiecki, który miał szczególne miejsce podczas konferencji – był jednym z nielicznych polityków tej rangi, wystąpił w pierwszym panelu w towarzystwie premiera Ukrainy, prezydenta Szwajcarii oraz przewodniczącego OECD. W swym wystąpieniu przekonywał, że ewentualna przegrana Ukrainy nie będzie tylko klęską tego kraju, ale oznaczać będzie marginalizację Europy.

Europa musi więc wzmocnić swoje polityki, by pokazać swoją siłę – bo jest przecież silniejsza od Rosji, choć dotychczas okazywała się papierowym tygrysem. Ale wojna w Ukrainie to moment być albo nie być dla Europy – świat liczy się tylko z silnymi. Dość to zdumiewające słowa z ust człowieka, który jeszcze nie tak dawno we Francji skarżył się, że Polska jest dotknięta przez Unię sankcjami, podobnie jak Rosja.

To było ważne spotkanie, mimo że nie zakończyło się większymi konkretami. Dość dziwna była jego oprawa, bardzo low-key, jakby na siłę mająca podkreślić ekspercko-roboczy charakter (zresztą jej oficjalny tytuł to „International Expert Conference on the Recovery, Reconstruction and Modernisation of Ukraine”). Entuzjazm publiczności też był umiarkowany, niektóre sesje toczyły się przy słabo wypełnionej sali.

Ważniejsze jednak jest to, co dzieje się i będzie działo w gabinetach polityków. Potrzebne są jak najszybciej decyzje o stabilnym finansowaniu i przyspieszone dostawy uzbrojenia, zwłaszcza systemów obrony przeciwlotniczej. Im mniej Rosjanie zniszczą, tym mniej trzeba będzie odbudowywać.

Potwierdziło się też, że Niemcy mimo swej cały czas niejednoznacznej gry wobec Ukrainy są zdecydowane pomagać teraz i być kluczowym graczem w procesie odbudowy. Na to też liczą Ukraińcy, co podkreślali w swoich wypowiedziach. I niemniej ważny jest dla nich proces europejskiej integracji jako jeden z celów powojennej odbudowy. Po wcześniejszym zwycięstwie.