Wybory w niebezpiecznym świecie

Atak Hamasu na Izrael przypomniał brutalnie, w jak niebezpiecznym świecie żyjemy. Choć powinniśmy o tym pamiętać, wszak pełnoskalowa bezwzględna wojna trwa w najbliższym sąsiedztwie Polski. Przestała być jednak ważnym problemem dla Polek i Polaków, w rankingu wyzwań spadła blisko końca listy.

Rządzący PiS, jakby podążając za tymi nastrojami, w imię doraźnej polityki zamiast umacniać, rujnuje relacje z Ukrainą i straszy Niemcami – najważniejszym sąsiadem – jako jednym z głównych zagrożeń dla Polski. Tymczasem wojna w Ukrainie ani na chwilę nie stała się mniej krwawa, a świat mniej niebezpieczny.

Z kolei wojna w Izraelu tylko pozornie toczy się daleko od granic Polski. Podobnie jak to, co dzieje się w Jemenie, państwach Afryki Zachodniej. To rozproszony teatr wojennej przemocy, którego jednym z reżyserów i beneficjentów jest Kreml mający interes w destabilizacji świata i testowaniu zdolności „kolektywnego Zachodu” do reagowania na narastający chaos. Innych interesariuszy tego procesu nietrudno wskazać, choćby Iran wspomagający Rosję podczas wojny z Ukrainą dostawami dronów i utrzymujący mocną antyzachodnią więź polityczną.

Tę geopolityczną analizę można ciągnąć, wynika z niej jedno – w takim czasie najlepszą odpowiedzią na narastający chaos jest jedność tej części świata, w którą akty destabilizacji są wymierzone wprost lub pośrednio. Jedność Zachodu, jakkolwiek patetycznie to brzmi, jest warunkiem koniecznym, by przeciwstawić się dekompozycji światowego ładu. Od stopnia tej jedności i zdolności mobilizacji potrzebnych zasobów zależeć będzie, czy to warunek wystarczający.

Ta jedność od pierwszych dni pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę zapewniła Ukraińcom polityczny, materialny i militarny fundament umożliwiający skuteczne prowadzenie wojny obronnej. Wojny prowadzonej nie tylko w obronie własnej suwerenności, ale także w imię wartości uniwersalnych, jak respekt dla porozumień międzynarodowych i praw człowieka. Ta wojna pokazała także, jak bardzo zjednoczona Europa potrzebuje na wschodniej flance głębi strategicznej chroniącej przed niebezpiecznym sąsiadem.

Ale wydarzenia w Afryce, a teraz w Izraelu pokazują, że dziś kategorię sąsiedztwa i głębi strategicznej należy rozpatrywać w wielowymiarowej przestrzeni hybrydowej, a nie w klasycznej trójwymiarowej przestrzeni geograficznej. Afryka to tak samo bliskie sąsiedztwo Europy jak Ukraina i to, co się tam dzieje, dotyczy nie tylko Francji, Hiszpanii lub Włoch położonych najbliżej, ale także Polski. Bo wojny toczone w Afryce lub Bliskim Wschodzie są częścią tej samej wojny, jaka toczy się w Ukrainie.

Warunkiem bezpieczeństwa Polski jest utrzymanie jedności Europy i, szerzej, Zachodu. Nie mamy dla niej alternatywy, nie jest nią programowa samoizolacja, do której doprowadziła polityka rządu prawicy. Z kolei fantazje prawicowego komentariatu, ekspertów i części polityków o neoimperialnej polityce Berlina, który rękami Ukrainy chce osłabić pozycję Polski, byłyby może ciekawe i warte dyskusji w czasie trwałego pokoju. W czasie wojny przekonanie, że Berlin z Kijowem za największe wyzwanie uznaje wzrost znaczenia Polski, to po prostu niebezpieczny dla nas i Europy bełkot.

Dla Polski ze względów oczywistych, bo prowadzi do osłabienia sąsiedzkich relacji nawet z Ukrainą, która ciągle ma znacznie ważniejsze i pilniejsze zadanie niż spiskowanie przeciwko Polsce – musi wygrać wojnę i zakończyć ją pokojem na warunkach zapewniających bezpieczeństwo w przyszłości. A więc takich, które będą zapewniać bezpieczeństwo także Polsce. To jest i powinno być oczywiste dla każdego polityka i powinno wyznaczać rozumienie interesu narodowego. Zwycięstwo Ukrainy w wojnie z Rosją jest ważniejsze niż partykularne interesy grup biznesu w Polsce, ważniejsze jest też od ewentualnego zwycięstwa PiS w wyborach.

Polityka PiS jest jednak podwójnie niebezpieczna, bo w imię interesu partyjnego nie tylko osłabia bezpieczeństwo Polski w sposób bezpośredni. Jednocześnie osłabia podstawy bezpieczeństwa strategicznego, którego najlepszym gwarantem może być jedynie wspomniana już jedność Europy i Zachodu. Obecny rząd osłabia ją, odwołując się do suwerenności. Na co nam jednak suwerenność polegająca na pogłębiającej się izolacji i utracie wpływu na rzeczywistość? To najlepszy przepis na katastrofę, której efektem może być utrata owej suwerenności i upadek państwa – scenariusz, który niestety w polskiej historii przerabiany był wielokrotnie.

Prawicowy „suwerenizm” to w najlepszym przypadku przykład „fałszywego realizmu”, o jakim pisał István Bibó, krytykując chore filozofie polityczne opanowujące co jakiś czas państwa Europy Środkowej i prowadzące je do historycznych porażek. W gorszym – to wyraz krótkowzrocznej i samobójczej polityki, której celem jest utrzymanie władzy za wszelką cenę, nawet kosztem interesu i bezpieczeństwa narodowego.

Jednocześnie taka polityka nie tylko osłabia Polskę, ale i dokłada się do osłabienia jedności Zachodu. Brak polskiego ministra spraw zagranicznych na niedawnym historycznym szczycie w Kijowie był spektakularnym wyrazem tej niebezpiecznej krótkowzroczności. Polski rząd nie pokazał tym gestem siły, tylko uciążliwą zbędność Polski, której ze względu na obiektywną wielkości wyeliminować z gry nie można, a która z gry eliminuje się sama, stając się groźną dla siebie i świata zawalidrogą.

Minister Zbigniew Rau realizujący politykę „dekoniunktury” z Ukrainą, minister Mariusz Błaszczak zdradzający najtajniejsze dokumenty sił zbrojnych, będące także dokumentami NATO, Jarosław Kaczyński z Mateuszem Morawieckim ustawiający Niemcy w roli wroga Polski – w innych czasach byliby śmieszni. Dziś, w niebezpiecznym świecie, są po prostu groźni.