Państwo i społeczeństwo w czasach trudnych

Pojęcie „państwo PiS” brzmi już jak oksymoron. Czy polskie państwo odzyska sterowność, a społeczeństwo nad nim kontrolę?

Nagranie debaty „Państwo i społeczeństwo w czasach pandemii”

Decyzja, by wstrzymać publikację orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej z 22 października, to niby nic wielkiego w praktyce rządów PiS. A jednak to niezwykły moment. O ile bowiem obstrukcja Beaty Szydło wobec TK pod przewodnictwem Andrzeja Rzeplińskiego służyła delegitymizacji „starego” Trybunału, o tyle teraz Jarosław Kaczyński wysadza w powietrze instytucję, którą sam stworzył. Tym samym potwierdza opinię wielu konstytucjonalistów – TK jest instytucją zombie. Podobnie jak wiele innych instytucji w państwie PiS.

Pułapki autorytarnego centralizmu

To nie jedyny paradoks tego państwa w fazie wzmożenia pandemii i jednocześnie eskalacji walki rewolucyjnej z nihilizmem i liberalno-lewicowymi barbarzyńcami. Rozmawialiśmy o tym podczas debaty „Państwo i społeczeństwo podczas pandemii”, zorganizowanej przez Fundację im. Stefana Batorego z udziałem Anny Gizy-Poleszczuk, Jerzego Hausnera, Bartłomieja Sienkiewicza i Ryszarda Szarfenberga.

Punktem wyjścia było przypomnienie raportu „Państwo i My. Osiem grzechów Rzeczypospolitej” ogłoszonego w 2015 r., gdy powstawał rząd Szydło. Siłą rzeczy opracowanie powstało w oparciu o analizę przypadków i działań wcześniejszych rządów. Żaden ze zdefiniowanych wówczas problemów nie zniknął, przeciwnie – model władzy oparty na autorytarnym centralizmie i prymacie woli politycznej nad regułami powoduje, że państwo zamiast zyskiwać sterowność, traci ją, bo nie jest w stanie efektywnie odpowiadać na złożoność rzeczywistości.

Systemowa nieodpowiedzialność

Problem polega na tym, że rozkład instytucji i systemu rządów prawa zaszedł tak daleko, że konsoliduje się nowa paradoksalna rzeczywistość zinstytucjonalizowanego bezprawia, której przykładem jest praca nad poprawkami do ustawy, która jeszcze w sensie legalnym nie istnieje. Tryb odwoływania zmiany wyborów prezydenckich to już cała epopeja, która z kolei była epizodem większej historii bezprawnych działań państwa od początku pandemii.

Można też na problem spojrzeć inaczej, tak jak w interpretacji, jaką przedstawiłem na blogu Fundacji im. Stefana Batorego. Pokazuję tam, że władza działa de facto w trybie stanu nadzwyczajnego, mimo że nie został on ogłoszony. Taka sytuacja prowadzi do pogłębienia jednej z głównych bolączek polskiego państwa, zidentyfikowanej dwie dekady temu przez Mirosławę Marody i Jerzego Hausnera: chodzi o zinstytucjonalizowany brak odpowiedzialności. Domknięciem tego systemu miała być „ustawa o bezkarności”.

Dekompozycja i rekonstrukcja

Bartłomiej Sienkiewicz twierdził, że przy takim poziomie dekompozycji nie ma powrotu do przeszłości, wkraczamy na niepewne i niebezpieczne wody, gdzie rekonstrukcji państwa nie będzie sprzyjać ani sytuacja wewnętrzna, ani kontekst międzynarodowy. Pozostaje liczyć na społeczeństwo, jego zdolność do działania i solidarności oraz odpowiedzialności za sprawy małe, lokalne i sprawę główną: Rzeczpospolitą. Ale nie łudźmy się, samo społeczeństwo bez silnych instytucji nie podoła.

Czyżby więc błędne koło niemożności, które zostało opisane w raporcie z 2015 r., tylko buksujące w znacznie głębszej, wypełnionej błotem koleinie? Skąd popłynie rozwojowy impuls? Czy jego źródłem będą młodzi, którzy przebudzili się i tłumnie wyszli na ulice? Czy solidarność  międzypokoleniowa, polegająca na zrozumieniu współzależności i konieczności połączenia zasobów, by wyjść z kryzysu?