Koniec dyktatury obciachu, czyli ruiny państwa PiS

Podczas marszu „na Warszawę!” Jarosław Kaczyński odgrodził się od suwerena szczelną policyjną barykadą, której pozazdrościć mógłby nawet Aleksandr Łukaszenka. Czyżby przestraszył się głównego hasła protestujących?

Na Żoliborzu powstało w piątek, dzień strajkowej kulminacji i marszu na Warszawę, Narodowe Centrum Strachu i Przerażenia. Dom Jarosława Kaczyńskiego przekształcił się w twierdzę, siła emanująca z dziesiątków samochodów policyjnych i setek funkcjonariuszy oddzielających prezesa PiS od protestujących zostaną na zawsze zapamiętane jako groteskowy wyraz istoty władzy Kaczyńskiego.

Groźna bezsiła silnych

Tą istotą jest śmiertelnie niebezpieczna bezsiła wynikająca, o czym pisałem już wielokrotnie, z niezdolności nie tylko rozwiązywania realnych problemów, np. obecnie zarządzania kryzysem epidemicznym, ale także problemów wywołanych przez samego siebie. Kaczyński musiał wiedzieć, że decyzja o zaostrzeniu aborcji wywoła społeczny protest, a skoro tak, to dopuścił się politycznej prowokacji.

Komentatorzy prześcigają się w analizach procesu myślowego prezesa PiS. Jedni dopatrują się jakiejś superstrategii, inni odwołują do literatury psychiatrycznej. Jakiekolwiek byłoby wyjaśnienie, sytuacja jest niezwykle groźna. Słynne już kuriozalne wystąpienie Kaczyńskiego z wezwaniem do obrony jego wizji Polski i narodu zapowiada wyraźnie gotowość do eskalacji i użycia przemocy – zarówno państwowej, jak i pozapaństwowej.

Szczęśliwie tituszki i patrioci odpowiedzieli na apel prezesa z ograniczonym entuzjazmem. Owszem, dopuszczali się podczas piątkowych demonstracji napaści, ale bardziej widać ich było chroniących kościoły pod bezpiecznym parasolem tworzonym przez żołnierzy żandarmerii. Bardziej należy obawiać się zapowiedzi postępowań prokuratorskich i gorliwości aparatu Zbigniewa Ziobry.

Rewolucja społeczna

Coś jednak w piątek ostatecznie pękło. Skończyła się dyktatura obciachu reprezentowana nie tylko przez PiS, ale także wielu przedstawicieli opozycji. Ów „kompromis” z 1993 r. mógł być uznany za kompromis w społeczeństwie, w którym mężczyźni nawet uznający się za europejskich liberałów myślą o kobietach w roli wypełniacza życia, by płynęło niezauważalnie.

Protestujący to przeważnie młodzi ludzie, choć przecież nie zabrakło nawet dzielnych uczestniczek powstania warszawskiego, które dołączyły do swoich wnuków i prawnuków, by ich zagrzewać do walki o prawa i wolności podstawowe. Ale właśnie ci młodzi pokazali, że żyją w innym świecie, którego wartości potrafią skutecznie i w oryginalny sposób zakomunikować.

Wolność i prawa dla wszystkich

Co ważniejsze, okazuje się, że świat ten oparty jest na uznaniu dla podstawowych wartości ludzkich i nie ma w nim miejsca na drugorzędną rolę kobiet tylko ze względu na ich reprodukcyjny potencjał. W tym świecie wolność kobiety jest równa wolności mężczyzny i nie kończy się w chwili zajścia w ciążę.

Co równie ważne, i tu wielka zasługa liderek strajku, w odpowiedzi na wezwanie do przemocy przez Kaczyńskiego protestujący zrezygnowali z agresji, ujawniającej się w pierwszych dniach po aborcyjnym rozstrzygnięciu. Wielkie piątkowe manifestacje były wyrazem siły gniewu, ale i spokoju, wyrażającej wizję świata, którego logiką nie jest ciągła wojna.

Ruina państwa PiS

Protesty obnażyły ruinę państwa PiS, jego groźną bezradność, zabójczą nieudolność jego służb i zbrodniczy wręcz cynizm polityków. Co więc dalej? Czeka nas niezwykle trudny czas, kiedy kryzys polityczny wywołany przez prowokację Kaczyńskiego nakładać się będzie na kryzys epidemiczny i wynikający zeń kryzys społeczny.

Dotychczasowa reakcja obozu władzy pokazuje, że główna strategia będzie polegać na przerzucaniu odpowiedzialności na protestujących oraz wszystkich, którzy nawiną się pod rękę: lekarzy, samorządowców, nauczycieli. Zinstytucjonalizowany brak odpowiedzialności władzy zastąpić musi odpowiedzialność obywatelska świadomego swojej podmiotowości społeczeństwa obywatelskiego we wszystkich formach jego organizacji, od samorządu terytorialnego przez organizacje i ruchy społeczne po samorządy zawodowe.

Niech nie idą same/sami

Rzecz w tym, by w sytuacji, gdy energia społecznej mobilizacji zacznie przygasać, a nie będzie jeszcze rozwiązań politycznych odpowiadających społecznym aspiracjom, nie stracić zdolności do działania, troski o zapomnianych przez państwo, wsparcia dla tych, którzy przez państwo będą represjonowani. Najważniejsze, by wszyscy młodzi, często nastoletni aktywiści obecnego przebudzenia mieli poczucie, że nie zostaną sami wobec opresyjnych struktur rozpadającej się, ale jeszcze trwającej dyktatury obciachu.