Laurka dla Olgi T.
Wiadomość zaskakująca, a jednak jakoś też przewidywalna – literacki Nobel dla Olgi Tokarczuk wisiał w powietrzu, choć przecież nie musiał stać się faktem. Dobrych kontrkandydatów i kandydatek nie brakowało. Wybór padł na autorkę „Ksiąg Jakubowych” (za 2018 r.) i na Petera Handkego (za 2019 r.). Prawdziwej nominacji dokonała jednak Maria Janion jesienią 2016 r. podczas Kongresu Kultury.
W liście skierowanym do uczestników Kongresu Kultury Maria Janion pisała, kończąc swoje przesłanie:
Przed nami trudne lata, wiem o tym. Ale „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk już zostały napisane, istnieją. Odnowicielska wizja historii formuje moje nadzieje na przyszłość. Jestem przekonana, że otwarcie zbiorowej pamięci, przemiana żałoby w empatię, odrzucenie „przedkrytycznej zgody na technicyzację humanistyki” – to praca z dziećmi, z młodymi ludźmi, jaka musi się odbyć i się odbędzie w tych najbliższych, trudnych latach.
Uczona zwięźle i precyzyjnie pokazała istotę dorobku Olgi Tokarczuk, którego ukoronowaniem są „Księgi Jakubowe”. Pisarka napisze jeszcze zapewne niejedną książkę, wiele wybitnych, ta jednak ma szczególne znaczenie. Dlaczego, wyjaśniałem, dzieląc się na tym blogu wrażeniami po lekturze:
„Księgi Jakubowe” wpisują się w opowieści o świecie końca i początku czasów, przełomu, kiedy stare formy życia społecznego ulatują w powietrze i zaczyna się gorączkowe poszukiwanie nowych pojęć. Trudno w takim czasie odróżnić szarlatana od mędrca, przy odpowiednim układzie wydarzeń żydowskie dziecko z peryferii Rzeczpospolitej może stać się jednym z przywódców Rewolucji Francuskiej.
„Księgi Jakubowe”, opowieść karmiona prawdziwą historią i wyobraźnią Autorki, brzmi niezwykle współcześnie, bo rezonuje ze współczesnością nie poprzez fakty, lecz właśnie przez wyczucie ducha czasu.
Zwracam uwagę na „Księgi”, choć nie wiem, która z książek Olgi Tokarczuk wywarła największy wpływ na jurorów. To nie ma jednak znaczenia, znaczenie ma literatura. A jak napisała Maria Janion, „Księgi Jakubowe” istnieją i nie ma powrotu do stanu wyobraźni sprzed ich opublikowania. I nie zmienią tego faktu najszczersze nawet deklaracje Piotra Glińskiego i reszty prawicowej bigoterii, że książki tej nie czytali lub nie doczytali, a jak nawet przeczytali, to z obrzydzeniem. Bo niewielki wpływ ma Gliński, mimo swej formalnej funkcji ministra kultury, na kulturę, a tym bardziej na sztukę.
Piotr Gliński zasłynął już ze swych ocen twórczości i osoby Olgi Tokarczuk, stwierdzając m.in.:
Dobrze by było, żeby była rozsądną polską pisarką, która by rozumiała polskie społeczeństwo i polską wspólnotę.
No właśnie, czy Olga Tokarczuk rozumie polskie społeczeństwo i polską wspólnotę? Taka wątpliwość wypowiedziana przez ministra kultury niewiele mówi o samej artystce, ujawnia natomiast to, że Gliński na pewno nie rozumie kultury i sztuki. Tokarczuk na pewno zaś rozumie kilka zasadniczych kwestii: ducha czasu, złożoność historii i kultury, i wie, że dla niej, pisarki, istnieje tylko jedna ojczyzna i zobowiązanie – język.
Polszczyzna jest dla niej sferą absolutnej wolności i jednocześnie więzieniem. Kiepscy artyści nie potrafią rozwiązać tego paradoksu i pozostają w więzieniu zobowiązań wobec władzy, historii, społeczeństwa. Wybitni potrafią wykorzystać ograniczenie, by tak długo wiercić w lokalnym idiomie, aż dotrą do uniwersalnego rdzenia.
Olga Tokarczuk pisze po polsku, jest polską pisarką, która poddała język sile swojej wyobraźni, by opowiedzieć w nim oryginalny idiom polskiej kultury w sposób, który świat: Szwedzi, Anglicy, Amerykanie, Francuzi – uznali za ważny także dla nich. I w stwierdzeniu tym nie należy dopatrywać się ani kompleksu niższości, ani przeciwnie – narcyzmu. Po prostu dzięki artystkom i artystom takim jak Olga Tokarczuk ciągle jesteśmy częścią kultury uniwersalnej, nie tracąc przy tym oryginalności wynikającej z konkretnej historii, geografii, środowiska. I w tym, powtórzmy za Marią Janion, szukać trzeba nadziei na przyszłość.