Kaczyński dogania i przegania
Któż nie chciałby żyć w Polsce zamożniejszej od Niemiec, skąd biedniejsi sąsiedzi z Zachodu przyjeżdżaliby dorabiać sezonowo zbieraniem szparagów? Fantazjowanie niewiele kosztuje, o ile nie robi tego lider partii rządzącej. Polsce w nieodległej perspektywie grozi oddalanie się, a nie przybliżanie do rozwiniętych gospodarek Zachodu.
Polskie fantazje o doganianiu i przeganianiu analizowałem w książce „W Polsce, czyli wszędzie”. Co jakiś czas nawet ekonomiści z poważnych instytucji dają się uwieść niezłej dynamice polskiego wzrostu gospodarczego ostatnich lat i na tej podstawie proponują ekstrapolacje pokazujące, kiedy polskie PKB per capita przetnie się z hiszpańskim, włoskim i w końcu niemieckim.
Któż by nie chciał takiego scenariusza, nawet jeśli uwzględni się, że PKB na głowę nie jest miarą zamożności, tylko aktualnych gospodarczych przepływów. Dopiero doliczenie zakumulowanego kapitału, nieruchomości, majątków osobistych daje pełny obraz. Ale nawet gdyby tylko dogonić i przegonić w PKB na głowę, to już byłby wyraz dziejowej sprawiedliwości.
Tyle że tak się nie stanie. A przynajmniej nie robimy tego, co potrzeba, by tak się stało. Zacznijmy od sprawy najważniejszej dla gospodarczego dynamizmu, czyli przedsiębiorczości. Niestety, wbrew radosnym opowieściom, że polska jest potęgą w high-tech, bo przyjechał do nas Sam Altman z OpenAI i chwalił polskich informatyków, a gry komputerowe są naszą marką rozpoznawczą na całym świecie (zachwycał się tym sektorem nawet niedawno francuski „Le Figaro”), jesteśmy w tej chwili najmniej przedsiębiorczym społeczeństwem w Unii Europejskiej.
Tak przynajmniej wynika z raportu Global Entrepreneurship Monitor Poland 2022. Pokazuje on, że tylko 3 proc. Polek i Polaków odpowiada pozytywnie na pytanie, czy zamierza założyć w najbliższej przyszłości firmę. To najgorszy wynik nie tylko w UE, ale w całej grupie badanych w GEM 47 gospodarek. Dla porównania: chęć założenia firmy deklaruje 22 proc. Chorwatów i 18 proc. Holendrów. Co ciekawe, jeszcze w 2011 r. przedsiębiorczy instynkt deklarowało 23 proc.
Ba, polscy przedsiębiorcy są w swej masie najmniej technologicznie zaawansowani. Aż 65 proc., czyli znowu najwięcej z całej badanej grupy, twierdzi, że do swej działalności nie potrzebuje cyfrowych technologii. To wszystko już po doświadczeniu pandemii, kiedy wydawało się, że wszyscy przeszli do metawersum i pozamykali biura oraz sklepy, żeby pracować z domowego zacisza.
Lubimy w Polsce śmiać się z niemieckiego cyfrowego zacofania, bo jest u naszego sąsiada wiele miejsc, gdzie nie można dokonać transakcji kartą kredytową, a i dostęp do wifi bywa różny. Ale w Niemczech tylko 24 proc. przedsiębiorców w grupie młodych firm twierdzi, że w swej działalności może obyć się bez technologii cyfrowych (w grupie firm dojrzałych ten odsetek jest nieco większy: 31 proc.).
Cóż, polskie firmy są też słabo umiędzynarodowione. Aż 89 proc. jest zadowolonych z obsługi lokalnego rynku i nie myśli o ekspansji zagranicznej. Słabiej pod tym względem wypadają tylko Rumunii, z wynikiem 91 proc. W Niemczech tylko na lokalnym rynku działa 66 proc. firm, reszta zajmuje się z różną intensywnością eksportem.
To wszystko to tylko najbardziej powierzchowne wskaźniki, o długoterminowej konkurencyjności firm i gospodarek decyduje na dzisiejszym poziomie zaawansowania kapitalizmu rozwój technologii i innowacje, zwłaszcza z tzw. granicy technologicznej, czyli obszaru technologii decydującego o tworzeniu nowych rynków, usług i produktów. Na przykład technologie odnawialnych źródeł energii, mobilności elektrycznej, wytwarzania nowych materiałów, leków, substancji chemicznych.
Cóż, tu nie mamy nawet się specjalnie jak porównywać, zwłaszcza z Niemcami, bo oryginalnymi technologiami pochwalić się nie możemy (nieliczne wyjątki nie mają wpływu na obraz systemowy), do granicy technologicznej bardzo nam jeszcze daleko i robimy wszystko, by się od niej oddalać. Spędziłem właśnie dzień na dyskusji naukowców, którzy próbują zajmować się w Polsce przedsiębiorczością akademicką i w oparciu o swoje odkrycia i rozwiązania technologiczne utworzyli firmy.
Wydawało się, że ich pozytywne doświadczenie – wszak im się udało potwierdza, że Polak potrafi. Cóż, w dyskusji wyszło, że ich sukcesy to zjawiska przypadkowe w systemie, który sukces uniemożliwia, a w ostatnim czasie jeszcze bardzo się skorumpował. Wystarczy wspomnieć historie NCBiR. Więc choć niewątpliwie Polak potrafi, to już jednak Polska potrafi znacznie mniej.
To właśnie przejście od jednostkowego do systemowego jest największym naszym deficytem. Najwyraźniej w Polsce załamał się (a raczej nigdy nie powstał) nie tylko system rozwoju nauki i opartej na nauce innowacyjności, ale także załamał się silny jeszcze do niedawna duch przedsiębiorczości. Trudno przesądzać, co jest tego przyczyną, faktem jest jednak, że bez niego oraz bez zdolności do konkurencji na granicy technologicznej (lub chociaż w jej pobliżu) polska gospodarka zacznie się od gospodarek najbardziej zaawansowanych, w tym – o zgrozo – od niemieckiej, oddalać.
Dobrze już było, co gorsza, niespecjalnie jest na czym budować przyszłą polską nowoczesność. Przeprowadzone w 2021 r. w ramach Eurobarometru badania podejścia do nauki i nowych technologii pokazują, że polskie społeczeństwo jest tymi dziedzinami najmniej zainteresowane spośród społeczeństw europejskich.
Tylko 14 proc. Polek i Polaków twierdzi, że bardzo się interesuje odkryciami naukowymi i rozwojem technologii, średnia UE to 33 proc. I nawet w najmłodszej grupie 15-24 lata ten odsetek to zaledwie 19 proc. Natomiast 37 proc. odpowiada, że w ogóle nie interesuje się takimi tematami, średnia UE to 18 proc. Co gorsza, pierwszy wskaźnik zmalał w ciągu dekady o 3 pkt proc., drugi o tyle się powiększył.
Cóż, to raczej zapowiedź osuwania się w średniowiecze niż nowego renesansu. I dość jednoznaczna ocena rządów prawicy u schyłku drugiej kadencji.