4 czerwca. Trzeba iść

Trzeba iść 4 czerwca na zwołaną w Warszawie manifestację. Podpis Andrzeja Dudy pod „ustawą kremlowską” powinien pozbawić wątpliwości dotychczas niezdecydowanych. Domyka się system, w którym polityczny woluntaryzm jednej partii, a w istocie jednego człowieka, stoi ponad prawem, dobrem społeczeństwa i interesem państwa. Trzeba iść 4 czerwca, żeby odrzucić ten system jesienią.

Pośpiech, z jakim Andrzej Duda podpisywał „ustawę kremlowską”, przypomina czasy z początku rządów PiS, kiedy prezydenckie pióro pracowało nawet w nocy, żeby nadążyć z obsługą politycznych zamówień Jarosława Kaczyńskiego. Z podobną pogardą dla norm konstytucji co podczas demontażu Trybunału Konstytucyjnego i systemu praworządności prezydent postanowił dokończyć dzieła destrukcji, podpisując się pod aktem prawnym, którego treść zdumiewa arogancją i bezczelnością.

Jarosław Kaczyński, chcąc podobno walczyć z wpływami rosyjskimi w Polsce, odwołał się do „najlepszych” rosyjsko-radzieckich tradycji, powołując czerezwyczajkę, komisję o nadzwyczajnych uprawnieniach mającą ścigać… No właśnie, może ścigać zgodnie z polityczną potrzebą: nękać polityków, dziennikarzy, działaczy społecznych. Powołana w czasie toczącej się już kampanii wyborczej może być wykorzystana do eliminacji przeciwników politycznych obozu rządzącego.

To właśnie zagrożenie podniósł jasno rzecznik departamentu stanu USA w niesłychanym oświadczeniu. Bo to niesłychane, żeby stolica najbardziej podobno zaprzyjaźnionego z Polską kraju tak komentowała decyzje swojego rzekomo najbliższego sojusznika w Europie. Najwyraźniej Amerykanie uznali, że od fasadowej przyjaźni ważniejsze są wartości, dla których poza geopolitycznym interesem Stany Zjednoczone zaangażowały się w wojnę w Ukrainie, wzmacniając m.in. swoją militarną obecność na wschodniej flance NATO, zwłaszcza w Polsce.

Jednym podpisem Andrzej Duda zmarnował polityczny kapitał zbierany pracowicie i zasłużenie od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę. W poniedziałek zyskaliśmy potwierdzenie – jesteśmy tam, gdzie Węgry i Turcja. Swoją drogą ciekawe, na ile na decyzję Dudy wpływ miało zwycięstwo Recepa Erdoğana? Po ubiegłorocznym jednoznacznym zwycięstwie Viktora Orbána wynik wyborów w Turcji na pewno był dużym dopingiem dla naszej proautorytarnej prawicy.

Doświadczenia Węgier i Turcji pokazują, że nie należy ustawać w wysiłkach i cały czas konsolidować system sprawowania władzy, ale i jej odnawiania. „Ustawa kremlowska” jest narzędziem, które ma zapewnić PiS wygrane wybory, czego politycy tej partii nie ukrywają. Czy możliwości, jakie daje nowe prawo, będą wykorzystane, nie wiadomo. Najważniejsze, że jest taka możliwość. A co groźniejsze, prawo to wpisuje się w szerszy system zapewniający dowolność i bezkarność działań władzy.

Doświadczyliśmy tego podczas pandemii, gdy w tworzone w pośpiechu ustawy „tarczowe” zaszywano lub próbowano zaszyć różne przepisy niemające wiele wspólnego z walką z konsekwencjami pandemii. Doświadczyliśmy i doświadczamy tego na granicy polsko-białoruskiej, gdzie argument wojny hybrydowej uzasadniał wprowadzenie stanu nadzwyczajnego pozbawiającego Polki i Polaków podstawowych praw obywatelskich: prawa do swobodnego przemieszczania się, wolności wypowiedzi i prawa do informacji.

W kuferku z pomysłami czekają kolejne, jak ustawa o ochronie ludności wprowadzająca nowe formy stanów nadzwyczajnych i uprawnień władz centralnych czy pomysł rozszerzenia kategorii szpiegostwa w kodeksie karnym. Ich przyjęcie da taką możliwość organom ścigania, jaką miał prokurator Wyszyński, gdy skazywał niewinnych, wykazując, że niewinność osoby jako kategoria subiektywna musi ustąpić przed winą obiektywną, definiowaną politycznie.

Jarosław Kaczyński liczy, że ustawa kremlowska będzie instrumentem zwiększającym szansę PiS na wygraną jesienią. Taka wygrana z kolei otwierałaby szanse na scementowanie systemu władzy na wzór węgierski lub turecki, czyli zapewniający nieusuwalność niezależnie od zachowania fasady demokracji i utrzymania instytucji wyborów.

W przypadku Polski jest też jednak ta ustawa wyrazem nie tylko determinacji, ale i strachu przed przegraną. Taką możliwość wyraźnie ujawniają najnowsze badania, omawiałem je w „Polityce”. Większość Polek i Polaków ma dość tej władzy, myśli o zupełnie innej Polsce niż ta, którą buduje PiS. Tyle że ta większość ma problem, bo nie jest w pełni przekonana, że partie demokratycznej opozycji tworzą rzeczywistą alternatywę.

Przyjęcie ustawy kremlowskiej pokazuje, że PiS dla utrzymania władzy gotów jest na wszystko, z narażeniem interesów państwa włącznie. Liczy się konsolidacja własnego zaplecza, które staje przed wyborem jak w mafijnych filmach – dołączenie do systemu opartego na jawnym bezprawiu otwiera drogę do przywilejów wynikających z przynależności do ferajny, ale przecina więź z resztą społeczności.

To także sygnał dla strony demokratycznej – najwyraźniej zrozumiał go Szymon Hołownia, uznając, że jednak w państwie rządzonym przez Jarosława Kaczyńskiego trzeciej drogi nie ma. Trzeba iść razem, najpierw w marszu 4 czerwca, a potem, miejmy nadzieję, także do wyborów. Wybór drogi zacznie się po wyborczym zwycięstwie, przegrana zlikwiduje możliwość wyboru.

„Ustawa kremlowska” jednoznacznie ustawia nie tylko stawkę wyborów, ale i ich reguły. Liczyć się będzie skrajna polaryzacja, gra na wyniszczenie przeciwników, wszelkie chwyty będą dozwolone, włącznie z kampaniami nienawiści i pogardy wobec tych, którzy zgodnie z wynikami badań politechnologicznych nadadzą się na armatnie mięso politycznej wojny, jak uchodźcy w 2015 r. i osoby LGBT+ w 2019 i 2020.

Dlatego trzeba iść 4 czerwca, żeby pokazać, że można i jest po co wygrywać jesienią. Stawką tej wygranej jest Polska, o jakiej marzy większość (tak wynika z badań) – demokratyczna, praworządna, tolerancyjna, otwarta, sprawiedliwa.