Zobaczyć Wiedeń i umrzeć
Jarosław Kaczyński zobaczył 33 lata temu Wiedeń, a to, co widział, jeszcze dziś budzi zgorszenie. I dodał podczas debaty na Forum Ekonomicznym w Karpaczu, że od samego początku on wraz ze swoim środowiskiem czuli obcość kulturową Zachodu. Pewno z wzajemnością.
Martwi mnie tylko, że Polską rządzą ludzie, którzy czują się obco również w swoim kraju – wszak kultura tworzona w Polsce była i jest zachodnia. Dzięki temu możemy uczestniczyć w procesie nieustannej ewolucji cywilizacji Zachodu. Jej kluczową cechą jest metakultura nowości (pojęcie to opisał antropolog Greg Urban), uznająca za wartość rozwój polegający na innowacyjności i kreatywności we wszystkich sferach życia, od kultury i nauki po technikę i politykę.
Zmiany cywilizacyjne, jakich podmiotem i przedmiotem jednocześnie jest Zachód i zachodnie społeczeństwa, nie muszą się wszystkim podobać. Autokrytyka i autorefleksja były zresztą, obok metakultury nowości, drugim istotnym elementem zachodniej kultury. Zmienność rzeczywistości społecznej nie jest wymysłem lewicy, uznają ją za oczywistą również francuscy czy brytyjscy konserwatyści. To za prezydentury Valery’ego Giscarda d’Estainga Francja zalegalizowała aborcję, a w Wielkiej Brytanii to konserwatyści rządzący krajem uznali małżeństwa par jednopłciowych, zamiast uznawać, że są wyrazem inżynierii społecznej i budowy nowego człowieka.
Trudno, żeby Jarosław Kaczyński nie czuł się w takim świecie obco, bliżej mu do Marine Le Pen, Matteo Salviniego i oczywiście Viktora Orbána. Premier Węgier jeszcze dobitniej wypowiadał się na temat Zachodu w swym przemówieniu podczas szkoły letniej w Băile Tuşnad. Przekonywał, że na Zachodzie nie ma już zachodnich wartości, tylko postzachodnie, a to dlatego, że doszło do rasowego zmieszania ludów.
W efekcie nie ma tam już narodów, tylko właśnie ludy zmieszane rasowo, które nie mogą być nośnikiem europejskiej, zachodniej kultury i zachodnich wartości. Te przechowały się jeszcze w Europie Środkowej, lecz trzeba się bronić przed rasowym zmieszaniem i kulturowym zastąpieniem przez migrantów, którzy napływać będą nie tylko z Południa, ale także z postzachodniego Zachodu. Odpowiedzią ma być strategia lokalnej wyjątkowości wzmacniana przez ideologię chrześcijańskiego nacjonalizmu (pojęcia tego użył jeden z amerykańskich komentatorów).
Ciekawy komentarz do pomysłów tworzenia „alternatywnej Europy” opublikowała w kwietniu rosyjska „Niezawisimaja Gazeta” piórem Romana Łunkina. Analizuje on bliskość poszczególnych tradycjonalistycznych sił w Europie z ideologią Moskwy. Polska prawica byłaby całkiem-całkiem pod względem ideowym, ale zawsze będzie problem z antyrosyjskim idiomem polskiej polityki. Le Pen jest jednak mimo swego konserwatyzmu zbyt laicka. Wychodzi na to, że najbliższy sercu Rosji jest Viktor Orbán. Podsumowując, wobec naszej prawicy można użyć dialektycznej formuły, że subiektywnie jest antyrosyjska, obiektywnie jednak wspomaga antyzachodnią i antyeuropejską politykę Rosji, legitymizując jej ideologiczne założenia.
W przypadku Węgier i Orbána polityczna treść jest zgodna z kulturową formą, na dodatek węgierski premier w niedawnych wyborach uzyskał niekwestionowany mandat wynikający z poparcia zdecydowanej większości wyborców. Jarosław Kaczyński i jego akolici mają ten problem, że mówią w imieniu mniejszości społeczeństwa, a rzeczywista polityka rozjeżdża się im z ideologicznymi fantazjami. Przyznał to zresztą z żalem prezes PiS, narzekając, że najbliższy sojusznik Polski, Wielka Brytania, jest w awangardzie antykultury i antycywilizacji. Podobnie USA za rządów Joe Bidena.
Wylewając te żale, Jarosław Kaczyński przyznał, że nawet jeśli weźmie się pod ręce z Orbánem i Salvinim, a wspierać ich będą myślą Zdzisław Krasnodębski, Ryszard Legutko i Bronisław Wildstein, to i tak będą miotać się na marginesie życia politycznego, kulturalnego i intelektualnego, w jakim zanurzona jest większość mieszkańców Zachodu, Europy, a więc i Polski. Pozostaje nadzieja, że ten dysonans uda się rozwiązać podczas najbliższych wyborów.