Wojna. Możliwość zwycięstwa i cena pokoju

Rosyjska agresja na Ukrainę trwa szósty miesiąc. Ukraiński opór zaczyna już męczyć nie tylko Rosjan, ale i niektórych zachodnich komentatorów. Twierdzą, że sankcje nałożone na Moskwę nie działają, że Dawid wygrywa z Goliatem tylko w bajkach, że koszty oporu stają się nie do zniesienia dla reszty świata.

Stefan Chwin, Niall Ferguson, Łukasz Warzecha – kilka tylko osób, które w ostatnich tygodniach podejmowały narrację zasadniczych wątpliwości lub niemożliwości wygranej z Rosją. Niemożliwość ta wynikać ma ze względów fundamentalnych i obiektywnych. Jeśli jednak podłubać w argumentacji, okaże się, że pełna jest dziur i słabo komunikuje się z rzeczywistością.

Weźmy najświeższy tekst Łukasza Warzechy w „Rzeczpospolitej”. Autor apeluje o racjonalną analizę, zarzucając debacie emocjonalność i myślenie życzeniowe. A fakty są takie, że sankcje gospodarcze zdają się na Rosję nie działać, ciągle też Rosjanie mają wielokrotną przewagę ogniową na polu walki i znacznie większe rezerwy niż mniejsza Ukraina.

Teza wygląda na racjonalną, problem jest wszakże z tezą wyjściową o nieskuteczności sankcji. Owszem, nie przyniosły jeszcze politycznego skutku, ale bardzo mocno uderzyły w gospodarkę, co bezpośrednio przekłada się na zdolności wojenne Rosji i ogranicza pole manewru zarówno w polityce krajowej, jak i zagranicznej. Efekt sankcji przedstawia raport przygotowany przez zespół badawczy z Yale University. Miesiąc temu podobne, choć mniej rozbudowane wnioski pokazywał raport Peterson Institute for International Economics.

Warto się wczytać, bo nawet informacje o tym, że Rosja przekierowała eksport nośników energii do Chin i Indii, rekompensując straty z utraconych rynków europejskich, okazują się fantazją z wyobraźni kremlowskich propagandzistów. Owszem, Indie i Chiny zwiększyły import, co jednak jest niewielkim ułamkiem tego, co importowały państwa europejskie. Znacznie szybsze zwiększenie wolumenu do Azji jest niemożliwe w krótkim czasie ze względu na brak infrastruktury.

Produkcja gazu w Rosji zmalała o 35 proc., co nie odbija się w równym stopniu na finansach ze względu na wzrost cen tego nośnika na światowych rynkach. To powoduje napływ waluty do Rosji, co wielu komentatorów przedstawia tak, jak chce Kreml, jako wynik siły. Tymczasem wynikający z tego napływu mocny kurs rubla oznacza, że Rosja niewiele może na światowych rynkach kupić. Nie tylko państwa, które wprowadziły sankcje, zredukowały eksport do Rosji. Zrobiły tak także Chiny, oficjalnie popierające Rosję. Chiński eksport zmalał o ok. 50 proc., Państwo Środka nie stało się alternatywą jako dostawca dóbr wysokotechnologicznych.

Bez importu technologii Rosja nie jest w stanie odbudowywać potencjału militarnego ani utrzymywać bardziej złożonej produkcji – przemysł samochodowy najbardziej uzależniony od importowanych podzespołów praktycznie stanął. Nie inaczej jest z przemysłem zbrojeniowym.

Pytanie, dlaczego Chiny tak się zachowują? Bo same potrzebują zachodnich technologii – restrykcje w dostępnie do nich zainicjowane przez Donalda Trumpa przełożyły się na zmniejszenie dynamiki wzrostu chińskiego PKB nawet o 0,5 pkt proc. Chiny też potrzebują zachodnich rynków, do USA eksportują osiem razy więcej niż do Rosji. To tyle, gdy mowa o czymś, co Łukasz Warzecha nazywa „uniwersum gospodarczym krajów BRICS”.

Nominalnie kraje BRICS przedstawiają dużą siłę, ale nie tworzą spójnego bloku, tylko rywalizujące ze sobą podmioty. Żadne z państw BRIC nie kontroluje granicy technologicznej, tu ciągle karty rozdają Stany Zjednoczone i Europa. Bez dostępu do ich technologii i rynków uniwersum BRICS jest fantazją, przynajmniej w najbliższej przyszłości.

Badacze z Yale pokazują też, że wbrew buńczucznym opowieściom Kremla wewnętrzny popyt konsumencki zmalał o 20 proc. Z Rosji wycofało się 1000 międzynarodowych firm zatrudniających 5 mln osób, odpowiedzialnych za 40 proc. PKB. Odpływowi kapitału towarzyszy masowa, liczona w setkach tysięcy emigracja z dużym udziałem najlepiej wykształconych pracowników.

To tylko kilka z argumentów przedstawionych w raporcie, z którego wynika, że rosyjska gospodarka jest w stanie zapaści. Zasadne jest jednak pytanie, czy efekt gospodarczy sankcji przełoży się na efekt polityczny? Ile rzeczywiście jest w stanie wytrzymać rosyjskie społeczeństwo? Kryzys 1998 r. pokazał, że nawet w Rosji jest granica, kiedy telewizor przegrywa z lodówką. Ówczesne załamanie finansów i gospodarki stworzyło grunt pod władzę Putina jako gwaranta imperialnej potęgi i bezpieczeństwa Rosjan również w wymiarze materialnym.

Czy złamanie tej „umowy społecznej” wystarczy, żeby osłabić władzę Putina? Na pewno do tego stopnia, że trudno sobie wyobrazić powszechną mobilizację na potrzeby trwającej wojny. A bez takiego wzmocnienia potencjał armii będzie słabł bez możliwości odnowienia. Ukraińcy, pewno jeszcze na wyrost, mówią już o zakończeniu drugiego etapu wojny, który nie doprowadził do pełnego zajęcia Donbasu przez Rosjan.

Zaczął się etap trzeci, w którym inicjatywę zaczynają przejmować siły ukraińskie koncentrujące się na deokupacji Chersońszczyzny. Czy im się powiedzie, zależeć będzie od wielu czynników, nie tylko militarnych – pisałem o nich wcześniej. W każdym razie Ukraina tę wojnę może wygrać, choć rzeczywiście określenie, co miałby oznaczać pokój i na jakich miałby być zawarty warunkach, nie do końca jest jasne, poza tym że zależeć to będzie w dużej mierze od rozstrzygnięć na froncie (warto się wczytać w komentarz Lawrence’a Freedmana).

Co ważne, Ukraińcy ciągle nie tracą animuszu – najnowsze, ogłoszone 27 lipca badania Rating Group pokazują, że dla 73 proc. ankietowanych sprawy w Ukrainie idą w dobrym kierunku, to 7 pkt mniej, niż wynosił kwietniowy rekord (80 proc.), wynik ciągle jednak robi wrażenie. Nie mniej ważne jest nastawienie opinii publicznej w krajach wspierających Ukrainę. Nastroje zależeć na pewno będą od narastających trudności ekonomicznych, ale także od głoszonych w mediach komentarzy.

Mobilizacja poparcia dla Ukrainy nie wymaga propagandy sukcesu, na pewno jednak nie będzie jej sprzyjać szerzenie defetystycznych opinii bardziej opartych na przekonaniach i niepełnej informacji niż sprawdzonych argumentach.