Wszystkie fronty wojny. Przed nami najtrudniejszy etap

Po 200 dniach wojny inicjatywa przeszła zdecydowanie w ręce Ukraińców. Cieszy każda informacja o postępującej deokupacji i sukcesach ukraińskiej armii. Obserwując zmagania militarne, nie należy jednak zapominać o innych frontach wojny.

Wynik konfrontacji zbrojnej będzie miał oczywiście kluczowe znaczenie dla ostatecznego rozstrzygnięcia wojny w Ukrainie. Ukraińcy pokazali, że nie tylko potrafią powstrzymać ofensywę, ale i przejąć inicjatywę. Zbyt wcześnie jednak, by oceniać, czy nastąpił już strategiczny przełom. Ten bowiem zależeć będzie nie tylko od wysiłku żołnierzy.

Ukraina jest w coraz większym stopniu uzależniona od zachodniej pomocy. Dotyczy to nie tylko uzbrojenia, które systematycznie dociera na pole walki, choć ciągle wolniej, niżby chcieli Ukraińcy. Podobnie coraz większe problemy z zaopatrzeniem armii mają Rosjanie, którzy na Zachód liczyć nie mogą, więc próbują kupować gdzie się da.

Okazuje się, że zbyt wielu chętnych na handel z Rosją nie ma. Owszem, Iran dostarcza drony, ale wychodzi, że są dość słabej jakości i zaawansowania. Trwają rozmowy z Koreą Północną, która ma spore zapasy broni i amunicji w standardzie radzieckim, więc byłoby w sam raz. Oficjalnie Rosjanie zaprzeczają, jakoby mieli cokolwiek kupować od Koreańczyków.

Najciekawsze w tym wszystkim, że Rosja nie może liczyć na swego najbliższego politycznego rzekomo sojusznika, Chiny – przykręciły kurek z eksportem, dostarczanie broni i podzespołów technologicznych nie wchodzi w rachubę. Dlaczego? Bo Chiny boją się dalszego ograniczenia dostępu do zachodnich technologii, zwłaszcza mikroprocesorowych – co zresztą już zapowiedziała amerykańska administracja. A bez tego chiński przemysł stanie się równie nowoczesny, jak nowoczesna okazała się rosyjska armia.

Ukraińcy są w lepszej sytuacji, bo choć powoli i z wielkimi zastrzeżeniami, ale zachodnią technologię dostają. Problem w tym, że ciągnie się za Ukrainą syndrom braku zaufania wobec politycznych elit i rozsiewany przez rosyjską propagandę mit, że Ukraina to państwo anarchiczne, w którym nikt niczego nie kontroluje. Co chwila wyskakują wiadomości, że bez żadnej ewidencji setki tysięcy sztuk broni trafiło do ludzi, a wyższa technika nie do końca wiadomo gdzie trafia i być może już służy w innych konfliktach.

Zdumiewająca skuteczność tych komunikatów o Ukrainie jako niezmiennie słabym i skorumpowanym państwie pokazuje znaczenie informacyjnego frontu wojny. Ukraińcy zarządzają nim doskonale od pierwszego dnia, ale zaszłości są ogromne, wieloletnie miliardowe inwestycje Rosji w propagandę i budowanie sieci wpływu przyniosły trwałe efekty. Rzecz nie tylko w poparciu dla Rosji ze strony zachodniej skrajnej prawicy. Groźniejsze jest lenistwo intelektualne pozostałej części elit głównego nurtu, co pokazały ostatnio prorosyjskie wypowiedzi Segolene Royal.

Rozbijanie negatywnego stereotypu idzie mimo wszystko Ukraińcom nieźle, w czym oczywiście pomagają sukcesy na froncie. Legitymizują one politykę pomocy Zachodu. Pokazują, że słowa o możliwej wygranej Ukrainy nie były bezzasadne i koszt poparcia może okazać się dobrą inwestycją w przyszłość i nowy porządek świata. Bo już nie można mieć wątpliwości, że stawką nie jest rozstrzygnięcie lokalnego konfliktu, tylko nowy porządek świata właśnie. Zeitenwende, jak stwierdził jakiś czas temu kanclerz Olaf Scholz.

Rzecz w tym, żeby nowy porządek dla świata nie oznaczał paradoksalnie końca dla Ukrainy. O ile bowiem wieści z frontu militarnego cieszą, to coraz bardziej niepokoją informacje gospodarcze. Stan ukraińskiej gospodarki opisuje kompleksowo wspólny raport Banku Światowego, Komisji Europejskiej i rządu ukraińskiego „Ukraine. Rapid Damage and Needs Assessment”.

Autorzy raportu oceniają wojenne zniszczenia do 1 czerwca na poziomie 252 mld dol. Największa ich część – 29 proc. – dotyczy takich spraw jak rozminowanie i dekontaminacja terenów objętych działaniami wojennymi. Poza tym oczywiście zniszczona infrastruktura i budynki. Koszty odbudowy szacowane są na poziomie 349 mld dol. (w planie odbudowy i modernizacji przedstawionym na początku lipca w Lugano rząd ukraiński mówił o 750 mld).

Straty skumulowane to jedno, ważniejsza jednak jest operacyjna sprawność i kondycja gospodarki. W najgorszym marcu ukraiński PKB zmalał o 45 proc., potem wraz z odzyskiwaniem terytoriów i przechodzeniem przedsiębiorstw do pracy w trybie wojennym sytuacja nieco się poprawiła. Analitycy podkreślają jednak, że nie sposób precyzyjnie liczyć poziomu PKB w warunkach wojennych, kiedy znaczna część aktywności polegającej na zaspokajaniu potrzeb i wymianie odbywa się poza ekonomicznymi statystykami.

Niezależnie jednak od dokładnych liczb wiadomo, że gospodarcze trudności przekładać się będą na wzrost ubóstwa – tylko w 2022 r. ma ono dotknąć 21 proc. społeczeństwa. W 2023 r. w ubóstwie może znaleźć się nawet 58 proc. mieszkańców. Czy tak się stanie, zależy od pomocy materialnej sojuszników – na podtrzymanie stabilności makrofinansowej Ukraina potrzebuje ok. 5 mld dol. miesięcznie.

Takich pieniędzy nie ma nawet w obietnicach, więc Narodowy Bank Ukrainy finansuje potrzeby długiem, co podkręca inflację, która do końca roku może osiągnąć 30 proc. To tylko pogłębi trudności i powiększy poziom ubóstwa. Działania antyinflacyjne NBU nie przyniosły skutku. A na horyzoncie zima. Polecam dobrą analizę raportu przygotowaną przez Adama Tooze’a.

Biorąc pod uwagę sytuację gospodarczą, dziwić musi odporność Ukraińców na trudności i ich optymizm. Niezmiennie wierzą w wygraną i patrzą z nadzieją w przyszłość. Switłana Czunichina, psycholog społeczna, w niedawnym wywiadzie dla „Ukraińskiej Prawdy” ostrzega jednak, że wojenny stres i trudności materialne prędzej czy później zaczną się przekładać na nastroje, polityczne emocje i zachowania w przestrzeni publicznej.

Wołodymyr Zełenski ma świadomość, że dawna jedność i konsolidacja wokół wojennego lidera już się skończyła. Wojenne sukcesy są potrzebne dla podtrzymania morale, ale władze w Kijowie muszą też pokazać, że potrafią zaspokajać codzienne potrzeby społeczeństwa w stanie wojny. Analitycy zapowiadają więc, że jesień oznaczać będzie przetasowania na politycznej scenie, by odświeżyć wizerunek rządu i prezydenta z nadzieją, że jednocześnie zmiany zdynamizują działania administracji.

Jak więc widać, zbliża się najtrudniejszy być może moment tej wojny. Zima będzie testem nie tylko dla Ukraińców, ale i dla sojuszników Ukrainy, którzy także mierzą się ze skutkami wojny, m.in. kryzysem energetycznym. Od społecznych nastrojów na Zachodzie zależeć będzie gotowość do pomagania Ukrainie. Efektywność tej pomocy z kolei zależeć będzie od politycznych kompetencji ukraińskich władz i ich zdolności do zarządzania nie tylko działaniami zbrojnymi, ale i społeczeństwem w warunkach bezprecedensowego kryzysu.

O kondycji ukraińskiego społeczeństwa po 200 dniach wojny rozmawiać będę z badaczami społecznymi z Ukrainy podczas 6. Debaty „Ukraina mówi”. Zapraszam w środę 14 września o godz. 17.