Ukraina, pokój przez krew

Działania zbrojne w Ukrainie nie ustają, nabierają jednak kształtu rokowania pokojowe. Przez wiele dni trwało budowanie pozycji negocjacyjnych umożliwiających nawiązanie dialogu. Czy doprowadzi do pokoju?

Sytuacja na froncie i w pokojach negocjacyjnych pełna jest niepewności. W wymiarze militarnym Rosjanie na pewno nie uzyskali swoich celów, ponoszą olbrzymie straty i na niektórych obszarach są wypierani przez siły ukraińskie. Wiadomością wtorku było odbicie przez Ukraińców podkijowskiego Irpienia.

Analitycy wojskowi prześcigają się w interpretacji informacji i zastanawiają, w jakiej kondycji są obie armie. To kluczowa informacja, co zresztą jasno powiedział Wołodymyr Zełenski w wieczornym wtorkowym wystąpieniu do narodu: dynamika negocjacji zależeć będzie od sytuacji na polu walki, jedynym prawdziwym gwarantem ukraińskiego bezpieczeństwa i suwerenności są Siły Zbrojne Ukrainy.

Ukraińska armia ciągle nie może doczekać się dostaw uzbrojenia ofensywnego, zwłaszcza potrzebne są samoloty i systemy obrony przeciwlotniczej. Z czołgami nie jest tak źle, bo straty uzupełniane są sprzętem zdobytym na wrogu (najczęściej porzuconym bez wroga). Ukraińskie zakłady remontowe przysposabiają złom ze znakiem „Z” do własnych potrzeb w procesie swoistego wojennego recyklingu.

Wojna ujawnia kolejne słabości armii rosyjskiej, boleśnie obnażając mit jej technologicznego zaawansowania – jak podał Reuters, rosyjskie „smart weapons” nawet w 60 proc. przypadkach nie trafiają celu. Z kolei Ukraińcy słowami ministra cyfryzacji pochwalili się dość makabrycznym wykorzystaniem high tech – stosują systemy rozpoznawania twarzy oparte na sztucznej inteligencji do identyfikacji zabitych żołnierzy rosyjskich.

O ile jednak warunki pokoju trzeba wywalczyć, o tyle o możliwościach i stanie armii decyduje stan zaplecza, o czym już wielokrotnie pisałem. Morale wojskowych i ludności nie gaśnie, wiara w zwycięstwo przekracza 90 proc. badanych w regularnych sondażach. Elementem tej wiary jest przekonanie, że to Rosjanie zapłacą za wojenne zniszczenia. Te zaś trudno oszacować – premier Ukrainy mówi, że utracone PKB i zniszczona infrastruktura to już ponad bilion dolarów.

Faktem jest, że działalność zawiesiło ponad 30 proc. przedsiębiorstw, a największym wyzwaniem w chwili obecnej jest akcja siewna oraz eksport produktów żywnościowych, zwłaszcza pszenicy i oleju słonecznikowego (Ukraina wytwarza połowę światowej produkcji). Blokada portów czarnomorskich uniemożliwia wywóz, a transport kolejowy przez Polskę jest zbyt niedrożny (choć trwają przyspieszone inwestycje, by choć trochę usprawnić ten kanał).

Z dobrych wiadomości – 28 marca Ukrenergo przeprowadziło pierwszą w czasie wojny aukcję mocy i dziś, 30 marca, ruszy dostawa elektryczności do Polski w ramach europejskiego systemu ENTSO-E, do którego Ukraina została włączona w połowie miesiąca. System energetyczny w Ukrainie jest sprawny, ale ze względu na spowolnienie gospodarcze dysponuje nadwyżkami mocy, więc eksport (choć tu znowu możliwości przesyłu są ograniczone) to dobre rozwiązanie.

Prezydent Zełenski, by podtrzymać ducha w narodzie i dać sygnał, że państwo troszczy się o obywateli, ogłosił program rekompensat za straty wojenne. Każdy, kto stracił nieruchomość, może zgłaszać to przez aplikację w ramach systemu e-government.

W takich to mniej więcej okolicznościach trwają negocjacje, do których grunt wykuwany był żmudnie przez wiele dni, poprzez kolejne zapowiedzi i łagodzenie pozycji. Ze strony Ukrainy pierwszym gestem była rezygnacja z aspiracji do NATO w zamian za gwarancje bezpieczeństwa. Kolejny krok to ustalenie, że warunkiem zawieszenia broni będzie wycofanie się Rosjan na linie sprzed 24 lutego, a więc pozostawienie kwestii Krymu i Donbasu dalszym negocjacjom.

Rosjanie zrezygnowali ze zmiany władzy w Kijowie, „denazyfikacji” i kwestii językowej. Poza samym przebiegiem rokowań widać, że dwie sprawy będą stanowić olbrzymi problem. Po pierwsze, gwarancje bezpieczeństwa. Ukraina chce je oprzeć na systemie gwarancji w układzie wielonarodowym, m.in. z udziałem Polski (ale także m.in. Wielkiej Brytanii, Izraela, Turcji).

Dla Polski to szansa na reset strategicznych relacji z Ukrainą po beznadziejnym falstarcie z misją pokojową NATO, która zirytowała Ukraińców. Samo jednak wykuwanie systemu, jeśli w ogóle jest realny – ma wszak być jakimś wariantem NATO bis – potrwa długo, bo będzie wymagało ratyfikacji na poziomie parlamentów narodowych.

Podobnym wyzwaniem jest przekonanie społeczeństwa ukraińskiego do kompromisu. Z badań wynika, że dla większości Ukraińców celem walki jest odzyskanie pełnej integralności terytorialnej, z Krymem i Donbasem. To oznaczałoby jednak konieczność wypchnięcia wojsk rosyjskich poza granice z 2014 r., na co ukraińska armia nie ma siły i nie może liczyć, by ktokolwiek ją w tym wysiłku poparł.

Sytuacja bardzo zatem złożona, której rozwój zależy od mnóstwa czynników o charakterze militarnym, społecznym, politycznym i gospodarczym. W takiej sytuacji każde realne poparcie dyplomatyczne i rzeczowe ze strony Zachodu ma znaczenie, bo przesuwa punkt dynamicznej równowagi. Sankcje, dostawy broni, inicjatywy urealniające program europejskiej integracji, wsparcie gospodarcze (wielkim gestem byłoby anulowanie ukraińskich długów przez międzynarodowe instytucje finansowe)…

W takiej sytuacji znaczenie mają nawet takie dość symboliczne, ale wymowne działania, jak zerwanie spotkania Grupy Wyszehradzkiej w Budapeszcie przez Polskę, Słowację i Czechy za względu na prorosyjską postawę orbanowskich Węgier.

Rosja już przegrała, teraz trzeba zrobić wszystko, by wygrali Ukraińcy. Walczą nie tylko o swoją suwerenność, prowadzą wojnę, która zdefiniuje warunki owej długiej walki demokracji z autokracją, o której mówił Joe Biden w Warszawie.