Walka potrwa długo

To był tydzień dwóch niezwykłych wystąpień. Pierwsze, mówią o nim wszyscy, to przemówienie Joe Bidena na Zamku Królewskim. Drugie, mniej spektakularne, choć nie mniej ważne. Jego autorem nie był polityk, lecz świadek historii Marian Turski. W auli Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie mówił o powstaniu w getcie warszawskim, szukając odpowiedzi na pytanie: dlaczego wybuchło tak późno?

To poszukiwanie okazało się lekcją historii ekstremalnej, kiedy stawką próby staje się wszystko: życie jednostek, społeczności, kultury, istota człowieczeństwa. W wykładzie (powodem było nadanie tytułu doktora honoris causa) wygłaszanym w miesiąc po napaści Rosji na Ukrainę nie mogło zabraknąć odniesień do wojny. O nowych mitach, które przejdą do historii niczym przypisywana Pierre’owi Cambronne’owi odpowiedź na wezwanie do poddania się pod Waterloo.

Można było się spodziewać, że jako świadek powtarzającej się historii Marian Turski odwoła się do słów innego Ocalonego Primo Leviego, który napisał: „To się wydarzyło. To znaczy, że się może wydarzyć wszędzie, na całej ziemi”. Marian sięgnął jednak do swego przyjaciela i bojownika z getta Marka Edelmana: „Najważniejsze jest życie. A kiedy ma się życie, to najważniejsza jest wolność. I dla tej wolności przychodzi oddać życie”.

Co to znaczy „mieć życie”, tłumaczył Marian Turski, opowiadając o doświadczeniu getta, głodu prowadzącego do choroby głodowej pozbawiającej woli działania i o tym, jak często, osądzając wydarzenia historyczne, popełniamy błąd anachronizmu, nie uwzględniając, że ci, co podejmowali decyzje 10, 50 czy 100 lat temu, dysponowali inną wiedzą, niż jest dostępna w wersji syntetycznej dziś.

Polecam wykład Mariana Turskiego w całości. Co jednak łączy go z przemówieniem Joe Bidena? Tym łącznikiem jest konkluzja, słowa Marka Edelmana o życiu i wolności przywołane w kontekście wojny w Ukrainie i momentów już mitycznych, jak Wyspa Węży, Konotop czy obrona Mariupola i Charkowa.

O czym w istocie mówił prezydent USA? Nie brakuje interpretacji, ja zwrócę uwagę na dwa wymiary. Pierwszy, metapolityczny, określający stawkę trwającej wojny w Ukrainie. Tak, trzeba ją zakończyć, ale pamiętając, że jest jedynie etapem znacznie dłuższej walki demokracji z podnoszącymi głowę autokracjami. Źródłem mocy w tej walce nie jest siła, lecz prawo.

W tym kontekście NATO nie jest aliansem militarnym o charakterze ekspansjonistycznym, lecz sojuszem powołanym do zbrojnej obrony państw – członków, które łączy nie tylko interes, ale i wartości leżące u podstaw funkcjonowania systemów demokratycznych: praworządność, równość, wolność, której kluczowym elementem jest wolność słowa i mediów.

Ta walka będzie długa, nie wystarczy w niej zjednoczyć się przeciwko ludziom takim jak Putin, trzeba ją także prowadzić u siebie, na własnym podwórku, zarówno w Polsce, jak i w Stanach Zjednoczonych. Przesłanie jasne, ale czy zrozumiałe w kręgach władzy przekonanych, że wojna unieważniła krytykę projektu politycznego opartego na kwestionowaniu wartości spajających euroatlantycką przestrzeń?

Do tego pytania będę wracał, teraz ważniejsze jest bieżące polityczne przesłanie Joe Bidena. Komunikat wyjściowy jest taki, że Putin popełnił błąd strategiczny, licząc na podział Zachodu i słabość NATO. Uzyskał przeciwny efekt, konsolidację – choć z wieloma rysami, co wybrzmiewało z przemówienia – i wzmocnienie obecności NATO na granicy strefy konfliktu.

To kapitał zgromadzony do owej długotrwałej walki, która dziś toczy się na gorącym froncie Ukrainy. I Ukraina może liczyć na wsparcie, ale jej zwycięstwo nie jest, jakkolwiek brutalnie to brzmi, celem samym w sobie. Celem jest zmiana reżimu w Rosji, stawką nie jest wygrana Ukrainy na gruzach Rosji, stawką jest zwycięstwo Ukrainy i przegrana Putina, by przyszły ład światowy budować wspólnie nie tylko z Ukrainą, ale i Rosją.

Bo celem jest ów przyszły świat, który musi poradzić sobie z wieloma wyzwaniami, do najważniejszych należy przetrwanie planety, zadanie, którego nie można odłączać od kwestii bezpieczeństwa narodowego. Stąd tak duże znaczenie transformacji energetycznej i odejście od paliw kopalnych. Niestety, ten wątek mowy Bidena nie wywołał specjalnego entuzjazmu, choć właściwie lokował złożoność wyzwań bieżących i długofalowych.

Ukraina więc nie może liczyć na bezpośrednie zaangażowanie NATO, Rosjanie z kolei mogą liczyć na „amnestię”, czyli powrót do społeczności międzynarodowej, jeśli pozbędą się Putina. Trudno się dziwić, że tak skonstruowane przemówienie odbiło się słabym echem w Ukrainie, raczej wywołało irytację.

Na stwierdzenie Bidena, że nie wierzy, by Rosjanie popierali tę wojnę, której prawdziwym winowajcą jest Putin, przypominają badania socjologiczne wskazujące na masową wręcz akceptację awantury rosyjskich władz. W Ukrainie bliższa jest optyka winy całego narodu rosyjskiego i konieczność jego deputinizacji po wojnie. Biden z przyczyn politycznych nie zakłada scenariusza bezwarunkowej kapitulacji, tylko politycznej.

Wyraz swojej irytacji dał także Wołodymyr Zełenski, który w sobotnim wieczornym wystąpieniu do narodu w ogóle nie odniósł się do przemówienia Bidena. Owszem, wspomniał jego spotkanie w Warszawie z ministrami obrony i spraw zagranicznych, bez większego jednak znaczenia dla rzeczywistej potrzeby Ukrainy – dostaw broni ofensywnej. Zełenski wprost oskarżył państwa NATO, wskazując też imiennie Polskę, o tchórzostwo.

Przypomniał, że liderzy Słowenii, Czech, Polski byli w Kijowie już jakiś czas temu i co z tego wynikło? Czy NATO kierowane jest z Moskwy? Tak ostro wobec Zachodu prezydent Ukrainy jeszcze się nie wypowiadał. Zapewne liczył na więcej, kiedy w połowie marca zadeklarował, że Ukraina zdaje sobie sprawę z nierealności akcesji do NATO.

Kwestię tę w większych detalach podjął w piątek doradca szefa kancelarii prezydenta Ołeksij Arestowycz w wywiadzie dla tygodnika „Nowoje Wremia”. Dziennikarze wyciągnęli jego komentarz z 2019 r., kiedy trwała debata o wpisaniu akcesji do NATO do konstytucji. Arestowycz nie miał wątpliwości, że niezależnie od prawomocności roszczeń Ukrainy będzie to czerwona linia w stosunkach z Rosją, bez względu na to, kto będzie nią rządził.

Za swe roszczenia Ukraińcy zapłacili krwią, czy państwa NATO są gotowe na równie silne przeciwstawienie się Moskwie? Zachód chce uniknąć wojny i dlatego konsoliduje siły NATO, ale w sposób defensywny. Ukraina zaś straciła złudzenia, więc NATO sobie odpuszcza, co jest z kolei sygnałem dla Moskwy – casus belli przestaje istnieć. Można negocjować warunki pokoju.

Ukraina chciałaby w zamian innych gwarancji bezpieczeństwa, wyrażonych przez Zełenskiego pod hasłem U24 – to system polegający na tym, że państwa wspierające Ukrainę zobowiążą się do odpowiedzi i wsparcia w ciągu 24 godzin od aktu agresji. Takie NATO bez NATO. Mimo kilkukrotnego powtórzenia tej propozycji (po raz pierwszy podczas pamiętnego wystąpienia przed Kongresem USA) nie spotkała się ona z poważną odpowiedzią. A w swym przemówieniu Joe Biden nawet nie zająknął się o gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy.

Sytuacja jest więc co najmniej złożona i wszystko zależy teraz z jednej strony od dalszej zdolności Ukrainy do stawiania oporu, z drugiej zaś od dynamiki procesu dekompozycji systemu władzy, jaki pewno już trwa w Moskwie. Dekompozycja nie musi wszakże zakończyć się upadkiem Putina, tylko rekompozycją.

Tak, przed nami długa wojna, w której wartości mieszają się z interesami i tworzą tak złożony splot, że nikt nie panuje nad sytuacją. Co łatwiej zrozumieć, gdy spojrzy się na całość z perspektywy, jaką zaproponował Marian Turski.