Lekcja Rzeszowa

Wygrana Konrada Fijołka w Rzeszowie cieszy, czy jednak oznaczać będzie zwrot w polskiej polityce? Bo na pewno potwierdza, że wybory samorządowe ciągle rządzą się własną logiką i nie należy pochopnie wyciągać z nich wniosków odnośnie do polityki krajowej.

Wygrana Konrada Fijołka nie zaskakuje, cieszy na pewno styl – wyraźna przewaga już w pierwszej turze, przy wysokiej frekwencji 54 proc. (w 2018 r. frekwencyjny rekord osiągnął 55,75 proc.). Okazało się, że namaszczenie przez legendarnego Tadeusza Ferenca na swojego następcę Marcina Warchoła nie miało wielkiego znaczenia. I to jest chyba najważniejszy komunikat.

Mieszkańcy potwierdzili, że nie są zakładnikami przywiązania do Ferenca, który wydawał się rządzić nie tylko miastem, ale i duszami rzeszowian. Skończył misję, skończył się sentyment – wybrany został kandydat z proponowanych najlepszy. Wyboru tego nie zakłóciły tradycyjne metody przekonywania PiS, polegające na próbie przekupstwa i zastraszaniu.

I to jest kolejna dobra wiadomość – wyborcy są odporni na takie argumenty, zdumiewa natomiast trwanie PiS przy topornej metodzie. Czy to wyraz instytucjonalnej sklerozy? Czy też głębszego problemu poznawczego, który ucieleśnia Jarosław Kaczyński mylący Rzeszów ze Szczecinem? Dla prezesa nie ma to większego znaczenia, choć ma znaczenie dla rzeszowian i szczecinian. I ma znaczenie podczas wyborów lokalnych, choć jak pokazuje trwanie PiS przy władzy, nie ma znaczenia podczas wyborów krajowych.

Na ten aspekt polskiej polityki zwrócić uwagę powinna opozycja. Po pierwsze, nie przeceniałbym wpływu wspólnego poparcia na wynik wyborczy Konrada Fijołka. Bardziej skorzystała opozycja, mogąc poprzeć dobrego kandydata. I szczęśliwie szansy tej nie zmarnowała. Po drugie, wyniku wyborów w Rzeszowie nie należy traktować jako zapowiedzi zmian nastrojów politycznych w wymiarze krajowym.

Niewątpliwie jednak należy trwać przy wniosku, że jedność się opłaca w przypadku zmagań z takim przeciwnikiem jak PiS pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego.