Zielone państwo czy ekorepublika?

Europejski Zielony Ład jawi się jako obietnica skoku do postwęglowej, neutralnej dla klimatu przyszłości. I jako szansa na rozwojowy impuls mający ochronić Europę przed starczym uwiądem. Co jednak z demokracją liberalną? Czy zielona transformacja wzmocni ją, czy doprowadzi do politycznych turbulencji?

Zielona transformacja systemów energetycznych i gospodarek jest koniecznością. Naukowcy podpowiadają, że musi odbyć się jak najszybciej, jeśli rzeczywiście kryzys klimatyczny i wzrost temperatury ma się ustabilizować na w miarę bezpiecznym poziomie. Naukowcom wtórują aktywiści krytykujący polityków, że działają zbyt wolno i nie dość odważnie.

Zielony Ład

Politycy odpowiadają, proponując rozwiązania niewyobrażalne jeszcze kilka lat temu. Europejski Zielony Ład z celem neutralności klimatycznej w 2050 r. i redukcją emisji gazów cieplarnianych o 55 proc. do 2030 może nie satysfakcjonować, ale warto pamiętać, że niespełna dekadę temu ledwo osiągalnym pułapem była redukcja emisji o 40 proc. do 2030 r.

Problem jednak nie w sporze między aktywistami, naukowcami, technokratami i politykami. Oczywiście, celem jest zmiana i uniknięcie klimatycznej katastrofy. Wyzwaniem jest jednak realna polityka. Pandemia pokazała, jak wielkim problemem może być zupełnie, wydawałoby się, oczywista sprawa, jak szczepienie przeciwko koronawirusowi.

Strach przed transformacją

Opór społeczny we wszystkich praktycznie krajach UE czy w Stanach Zjednoczonych okazał się większy niż argumenty za koniecznością szczepień. Zielona transformacja też jest konieczna, choć ciągle jest dość abstrakcyjną wizją, która dopiero będzie zamieniać się na konkretne decyzje: zamykanie nieekologicznych branż gospodarki, opodatkowanie grożącej klimatowi konsumpcji, nowe normy produkcyjne.

Próbką konkretu były protesty żółtych kamizelek we Francji, które wybuchły jesienią 2018 r., gdy rząd opodatkował paliwo, by zmniejszyć intensywność korzystania z samochodów. Największa od ponad połowy stulecia fala protestów zyskała poparcie ponad 70 proc. Francuzów, a konsekwencje rewolty odczuwalne są do dzisiaj. Komentatorzy są zgodni, że system polityczny we Francji rekonfiguruje się wokół tematów ekologicznych, które zamiast być przestrzenią społecznego konsensu, mogą stać się osią głównego konfliktu.

Zielony klin

Pisałem o tym niedawno w „Polityce”, analizując badanie think tanku „Counterpoint” pokazujące ryzyko „green wedge”, zielonego politycznego klina, którym mogą posłużyć się populiści w mobilizacji elektoratu obawiającego się traumy nowej transformacji. To ryzyko jest realne, w istocie jednak problem jest jeszcze poważniejszy.

Projekt zielonej transformacji w wersji Europejskiego Zielonego Ładu przedstawiany jest jako technokratyczny plan przebudowy infrastruktury i gospodarki, którego oczywistą konsekwencją będą też przemiany społeczne. Ponieważ jednak zmiany są konieczne, należy je po prostu odpowiednio zakomunikować, włączyć do roboty artystów i specjalistów od projektowania, by pod hasłem „nowego Bauhausu” opowiedzieli i wymyślili nowy, lepszy świat, a zmiany potoczą się bez szwanku.

Zielone państwo

Tak nie będzie, a wyzwanie, z którym trzeba się pilnie mierzyć, sprowadza się do pytania, czy tak głębokie zmiany można pogodzić z zasadami demokracji liberalnej? Pytanie to podniosła już blisko dwie dekady temu Robyn Eckersley w znakomitej książce „The Green State. Rethinking Democracy and Sovereignty”.

Eckersley pokazuje, że zachowanie istoty liberalnej demokracji zorganizowanej w ramach państwa realizującego cele ekologiczne (Green State) wymaga jej głębokiej krytyki z pozycji ekologii politycznej. Chodzi o podobny proces co krytyka liberalnego kapitalizmu przez pryzmat krytyki ekonomii politycznej, która doprowadziła do socjalnej korekty demokratycznych systemów politycznych.

Dziś stawką jest korekta ekologiczna, która nie ma zastąpić komponentu socjalnego, tylko być kolejnym uzupełnieniem procesu, którego efektem będzie demokracja ekologiczna. To jednak oznacza konieczność redefinicji klasycznych liberalnych wartości, jak indywidualna wolność i własność oraz zgoda na ich harmonizację z kategorią dobra wspólnego i solidarności odpowiadającym aktualnym wyzwaniom.

W stronę ekorepubliki

Serge Audier idzie jeszcze dalej i w książce „La cité écologique. Pour un éco-républicanisme” (wieńczy ona trylogię prezentującą oryginalny wykład krytycznej ekologii politycznej) proponuje nie tyle namysł nad demokracją liberalną, ile nad znaczeniem republiki, wspólnoty politycznej w czasach katastrofy ekoklimatycznej. Przypomina klasyczne, nieusuwalne napięcie między wolnościami liberalnymi i wolnością republikańską: z wolności i praw indywidualnych cieszyć się można jedynie wówczas, gdy chroni ich republika, wspólnota ludzi wolnych i gotowych o wolność walczyć.

Republika nie jest więc jedynie państwem dostarczającym usługi zindywidualizowanemu społeczeństwu, lecz wspólnotą obywateli, których łączy nie tylko wspólny cel, ale także konflikt wynikający z oczywistej dla każdego społeczeństwa różnorodności i podziałów, a tym samym różnicy interesów. Republika jest przestrzenią politycznej artykulacji tych konfliktów, gwarantuje zachowanie społecznego pokoju i spójności za cenę jednak samoograniczenia i ograniczenia indywidualnych wolności.

Jeśli dziś chcemy wyjść z kryzysu ekologicznego, unikając wojny, musimy stworzyć ramy dla politycznej artykulacji konfliktów, jakich źródłem będzie nowa, zielona transformacja. To wymaga rekonstrukcji republiki w kierunku ekorepubliki osadzonej na zasadach ekorepublikanizmu, interpretujących we współczesnym kontekście rewolucyjną triadę „wolność, równość, braterstwo”.

Czas na Eko-Rzeczpospolitą

Trzeba więc zacząć od szukania i negocjowania odpowiedzi na pytania, co oznacza solidarność, to, co wspólne, własność, wolność, autonomia, wieź społeczna i polityczna w czasach zagrożenia ekologiczną apokalipsą. Jeszcze będę wracał do koncepcji Eckersley i Audiera, bo tworzą niezwykle inspirującą ramę do poważnej dyskusji, również w Polsce, jak uczynić proces transformacji tematem polityki, która nie unika konfliktu, ale organizuje go w ramach republiki, a nie według polaryzacyjnego schematu, którego istotą jest wykluczenie adwersarza z politycznej wspólnoty.

Polska jako Eko-Rzeczpospolita, w której możliwy jest polityczny spór rozpięty między ekosocjalizmem i zielonym konserwatyzmem oraz innymi nurtami ideowymi, prowadzony w ramach demokratycznych reguł gry? Czy nie warto spróbować? Skoro transformacja i tak jest konieczna?