Koniec państwa PiS

Państwo PiS w sensie symbolicznym przestało istnieć. Fundamentalne decyzje o przyszłości Polski i Polaków podejmują osoby bez konstytucyjnych uprawnień ani odpowiedzialności i robią to bez żadnego trybu. To nie demokracja, to anarchia.

Spektakl polityczny wokół wyborów prezydenckich daleki jest jeszcze od zakończenia. Obserwujemy kolejny zwrot akcji, zaczęło się komedią, by po tragifarsie ustalenia podjęte przez Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina rozpoczęły nowy akt, coraz bliższy tragedii.

Władza to ja

„Państwo to ja” – miał powiedzieć Ludwik XIV i stwierdzenie to w ówczesnym kontekście historycznym wyrażało głęboki sens. Gdy Jarosław Kaczyński komunikuje „władza to ja”, także przekazuje informację o fundamentalnym znaczeniu: państwo jako zestaw instytucji umocowanych prawem i legitymizowanych społeczną umową wyrażoną w konstytucji nie istnieje.

Instytucje państwa stały się instrumentami w rękach prywatnej de facto osoby posługującej się nimi przy pomocy posłusznych czynowników dobranych tak, by niesamodzielnie nie byli źródłem jakiegokolwiek autorytetu. Gowin, podejmując grę w tej konwencji, czego efektem jest nocne porozumienie z Kaczyńskim, stan ten przypieczętował i zgodził się na jego normalizację.

Tragedia państwa PiS

W książce „W Polsce, czyli wszędzie” piszę o tragedii państwa PiS – fragmenty te powstały na początku roku, jeszcze przed pandemią, i obawiałem się wówczas, że w swych ocenach przesadzam. Główna teza dotycząca państwa PiS mówi, że ufundowane jest ono na obietnicy rozwiązania problemów, które samo stworzyło. Tragedia polega na tym, że nawet z tymi problemami nie jest sobie w stanie poradzić.

Trudno o lepszą dziś ilustrację słuszności tej tezy niż kryzys zafundowany przez Kaczyńskiego w sytuacji narastającego kryzysu społeczno-gospodarczego wywołanego epidemią. Metoda rządzenia bez żadnego trybu, przez niepewność i chaos, pogrążyła kraj w chaosie.

Polska lokalna

Na szczęście Jarosław Kaczyński to nie Ludwik XIV i państwo to nie on. Jednym z ustrojowych fundamentów Rzeczpospolitej jest zasada samorządności – struktury władzy lokalnej są pełnoprawnymi organami władzy państwowej. I to one stały się gwarantem praworządności, zapewniając, że chaos na szczytach państwowej hierarchii nie przekształci się w anarchię.

Jarosław Kaczyński zawsze był niechętny konstytucyjnej zasadzie samorządności i decentralizacji, twierdząc, że osłabia państwo. Owszem, osłabia, ale władzę Kaczyńskiego. Piszę w swej książce, że państwo Kaczyńskiego coraz bardziej alienuje się od społeczeństwa:

… państwo PiS nie jest Rzecząpospolitą, tylko jej marginalizującym się na własne życzenie fragmentem. Rzeczpospolitą tworzy policentryczne, złożone i zróżnicowane społeczeństwo.

Pamiętajmy o tym, bo choć gorszący spektakl wokół wyborów daleki jest od zakończenia, nie powinien on przesłaniać faktu, że w ciągu trzech dekad III RP zdołaliśmy zbudować struktury władzy publicznej i społecznej samoorganizacji zdolne nie tylko do działania, ale także cieszące się powszechnym zaufaniem.

Samorządna Rzeczpospolita

Tymi strukturami są władze lokalne i organizacje społeczne. W sondażu CBOS z kwietnia, badającego zaufanie w Polsce, najwyższe notowania zyskały organizacje takie jak WOŚP Jurka Owsiaka (85 proc.), Caritas (78 proc.), władze lokalne (74 proc.).

Przez pięć lat PiS nie zdołał skolonizować sfery społecznej autonomii i samorządności mimo nieustannie ponawianych prób. To ważna konstatacja, gdy zbliża się 30. rocznica pierwszych w pełni wolnych wyborów – były nimi wybory do rad gmin 27 maja 1990 r.