Walka o ECS – solidarność w działaniu
3 mln zł zebrane w półtora dnia robi wrażenie, nie te pieniądze są jednak najważniejsze. Cieszy mobilizacja dziesiątków tysięcy osób w obronie Europejskiego Centrum Solidarności, bo pokazuje, że społeczeństwo obywatelskie w Polsce dojrzało do autonomii wobec sił politycznych, które tej autonomii nie uznają i się jej boją.
Na fejsbukową stronę zbiórki wszedłem tuż po jej uruchomieniu, gdy na koncie było dopiero 35 tys. zł. Potem zaczęła się jazda – po każdym odświeżeniu strony pojawiały się kolejne tysiące i kolejne dziesiątki darczyńców. Pierwszy milion odnotowałem w piątek w drodze do Szczecina, 3 mln i wielki finisz akcji witałem w sobotę wieczorem w Berlinie (trzeba jeszcze doliczyć blisko milion, jaki wpłynął na konto ECS).
Odrzucony szantaż
W sobotę też odbyło się w Gdańsku nadzwyczajne posiedzenie Rady ECS. Rada odrzuciła propozycję ministra kultury łączącą dofinansowanie o brakującą kwotę z uzyskaniem bezpośredniego wpływu na działalność Centrum. Inaczej być nie mogło, bo pomysł określania stref wpływów w instytucjach kultury jest sprzeczny z intencją ustawy, która zapewnia programową autonomię dyrektorowi powoływanemu w drodze konkursu.
Program ECS powstawał przez wiele lat, tworzyło go wiele osób we współpracy z historykami i świadkami wydarzeń, nad merytoryczną poprawnością pracy ECS, m.in. ekspozycji stałej, czuwają ciała kontrolne, jak Kolegium Historyczno-Programowe. Wystarczy spojrzeć na jego skład, by uznać, że jest to ciało pluralistyczne.
Uniwersalność Solidarności
Inną sprawą jest to, że część prawicy od początku nie akceptowała Basila Kerskiego jako kandydata i potem, od 2011 r., dyrektora Centrum. Polsko-irakijsko-niemieckie korzenie Kerskiego i mocne osadzenie w strukturach dialogu międzykulturowego zamiast być zaletą, jawiły im się jako symptom multi-kulti mogący grozić polskiej racji stanu. Sam spotkałem się z argumentami wręcz rasistowskimi formułowanymi przeciwko dyrektorowi ECS – nigdy jednak nie miałem wątpliwości, że jego wybór jest najlepszą decyzją, podobnie jak kolejne kadencje.
Basil Kerski z zespołem, który miałem przyjemność i zaszczyt poznać „w boju”, zbudował instytucję, która zaczęła się liczyć nie tylko w Gdańsku i Polsce, ale stała się rzeczywiście ośrodkiem o znaczeniu europejskim – pamiętam znakomitą konferencję z uczestnikami Arabskiej Wiosny, gdy jeszcze przyszłość arabskich rewolucji nie była przesądzona, a budowa siedziby ECS dopiero się rozkręcała. Takich spotkań odbyły się do dziś setki.
Naród sobie
Spór o ECS wzniecony przez decyzję ministra Glińskiego, by zmniejszyć dotację, poważnie zagroził autonomii instytucji, która straciła możliwość realizacji zadań programowych. Minister nie wyciągnął wniosków z poprzednich swoich działań, gdy decyzjami finansowymi próbował wpływać na działania programowe niezależnych instytucji.
Tak było w zeszłym roku podczas festiwalu Dialog, który został pozbawiony ministerialnej dotacji, bo odważył się zaprosić m.in. Teatr Powszechny z „Klątwą” Olivera Frljicia. Lukę załatała mobilizacja widzów, którzy zorganizowali zbiórkę – i program został zrealizowany w całości.
Obrona ECS nabrała jednak szczególnego znaczenia. Pokazała, że istnieje już w Polsce społeczeństwo obywatelskie zdolne do autonomii, co wyraziło w gotowości do obrony ważnej dla niego instytucji nie tylko w wymiarze moralnym, ale także materialnym. Przypomina się napis na Teatrze Polskim w Poznaniu, wybudowany w 1875 r. wspólnym wysiłkiem poznańskiej społeczności: „Naród sobie”.
Władza sekciarska
Tyle że polski Poznań budował swój teatr w warunkach braku suwerenności i niepodległości. Nie jest normalne, gdy naród musi sobie finansować instytucję zagrożoną przez arbitralne decyzje ministra kultury rządu Rzeczypospolitej, który zamiast uprawiać politykę kulturalną, w imię interesu ogólnego realizuje partykularne, sekciarskie de facto podejście do kultury, w którym nie ma miejsca dla form aktywności i treści niemieszczących się w wąskiej, ideologicznej perspektywie politruka.
Już jednak niebawem będzie okazja, by za to sekciarstwo i dewastację w polu kultury wystawić rachunek. I nie chodzi o Piotra Glińskiego, bo szkoda na niego czasu, tylko o całą formację polityczną, która z Polski próbuje uczynić prywatny folwark. Ale Polska, podobnie jak ECS i podobnie jak Gdańsk oraz samorządne miasta i gminy, nie należy do PiS ani do żadnej innej partii.
Niedawne wybory samorządowe pokazały, że nie działa ani zastraszanie, ani przekupstwo. Walka o ECS pokazała dodatkowo, że nie sprawdza się także szantaż. Władza, która tego nie rozumie, nie ma legitymacji, by rządzić.