Gorąca atmosfera w Paryżu, czyli Żółte Kamizelki i klimat
O tym, że Francuzi mają polityczny temperament, wiadomo przynajmniej od rewolucji w 1789 r. Czy niespotykana od dekad skala i brutalność obecnych protestów zapowiada nowy przełom?
Rewolucje mają to do siebie, że nawet gdy już trwają, to ciągle nie wiadomo, czy doprowadzą do zmiany politycznego reżimu. Atak na Bastylię 14 lipca 1789 r. nie zapowiadał jeszcze dekapitacji Ludwika XVI, terroru ani rzezi Wandei. Czym jest więc dzisiejszy bunt „żółtych koszulek”? Zwykłą żakierią wymykającą się spod kontroli policji i samych organizatorów? Czy zapowiedzią nadejścia nowego społeczeństwa?
Pretekst protestów, jak wszyscy wiedzą, jest prosty – podwyżka podatku na paliwa samochodowe motywowana koniecznością ograniczenia emisji gzów cieplarnianych. Nie taka znów wielka, choć oczywiście bolesna. Czy jednak na tyle, by wywołać aż tak gwałtowną reakcję?
Upadek prowincji
Odpowiedzi na to pytanie dostarcza socjologia francuskiej prowincji. Pisze o niej krótko nestor francuskiej socjologii Alain Touraine w najnowszej książce Defense de la modernité, zwracając uwagę, że Francja w wyniku globalizacji podzieliła się na beneficjentów tego procesu mieszkających w światowych metropoliach, Paryżu i Lyonie, w mniejszym stopniu Bordeaux i Tuluzie.
Reszta kraju uległa deindustrializacji i ciągnącej za nią regresywnej modernizacji, czyli wypłukania dobrych miejsc pracy, wysokiej jakości usług publicznych i infrastruktury. Kto jeździł po francuskiej prowincji, wie, na czym polega problem. Nawet wielka kiedyś metropolia francuskiego imperium Marsylia osuwa się w ruinę (dosłownie: francuska opinia publiczna wściekała się ostatnio na zaniedbania, które doprowadziły do katastrofy budynku komunalnego, w której zginęło kilka osób).
Narodziny kontrspołeczeństwa
Oczywiście, Francja ciągle jest bardzo bogatym krajem i bieda francuska nie jest ciągle biedą polską, ale w sensie strukturalnym sytuacja jest nawet gorsza. Dlaczego? Bo miejsca pracy z zakładów przemysłowych ulokowanych we francuskim interiorze przeniosły się poza Francję, m.in. do Europy Środkowej, także do Polski. W rezultacie mieszkańcy francuskiej prowincji mają przekonanie, że paryskie elity pozostawiły ich samym sobie. Jak pisze Christophe Guilluy, geograf badający od lat francuskie podziały terytorialne, poza metropoliami narodziło się kontrspołeczeństwo zmuszone do radzenia sobie poza istniejącymi instytucjami publicznymi.
Jednym z fundamentów tej autonomii jest mobilność służąca zaspokajaniu codziennych potrzeb szybko ubożejącej i tracącej swój status prowincjonalnej klasy średniej: rzemieślników, rolników, drobnych przedsiębiorców, sklepikarzy, emerytów. Instrumentem mobilności jest samochód, bo rozwój metropolitalnej infrastruktury szybkich kolei odbył się kosztem zaniedbania połączeń regionalnych i lokalnych.
Zamach na autonomię
Podwyżka cen paliwa odebrana została więc jak bezpośredni atak paryskich w sam nerw rozwijającego się na prowincji kontrspołeczeństwa – jego autonomię. To znacznie więcej niż tylko niedogodność ekonomiczna wynikająca ze wzrostu cen. Na dodatek uzasadnienie – ochrona klimatu odsłania hipokryzję metropolitalnych elit. Wszak w Paryżu można żyć dobrze bez samochodu, korzystając z subwencjonowanego ze środków publicznych transportu publicznego, jeździć po kraju TGV w deficytowym systemie kolei francuskich i latać po świecie samolotami, do których paliwo obciążone jest znacznie mniejszymi podatkami.
Guilluy już dawno zapowiadał pęknięcie, pisał o nim w Crepuscule de la France d’en haut z 2016 r. Symptomem gniewu były nie tylko rezultaty wyborów w 2017 r., w których prowincja głosowała albo na radykalną prawicę Marine Le Pen, albo na radykalną lewicę Melenchona. Symptomem przegapionym w kontekście podwyżki podatku od paliwa było zmniejszenie dozwolonej prędkości na drogach lokalnych z 90 do 80 km/h. Już ta decyzja nowego rządu wywołała niezłe wkurzenie na prowincji, której mieszkańcy przeliczyli troskę o bezpieczeństwo Paryża na dodatkowy czas, jaki będzie potrzebny, by uporać się ze wszystkimi dziennymi sprawami załatwianymi za pomocą samochodu.
Klimat i walka klasowa
Okazuje się, że abstrakcyjna troska o klimat analizowana przez pryzmat społecznej złożoności nabiera wyrazu walki klasowej, zza której wyłania się głęboki konflikt polityczny. Jak pisze Alain Touraine, społeczeństwo przemysłowe skończyło się bezpowrotnie. Francuskiej prowincji nie da się zreindustrializować. Nie da się jej jednak odciąć od metropolii poprzez ograniczanie mobilności, bo wtedy przyjdzie nieproszona, siejąc gniew i zniszczenie. Problem w tym, że nowego poprzemysłowego społeczeństwa, które na nowo zdefiniowałoby społeczną sprawiedliwość i zinstytucjonalizowałoby i poddało kontroli jego główny konflikt, nikt jeszcze nigdzie nie wymyślił.
Nierówności w kapitalistycznym świecie systematycznie rosną, podobnie jak rośnie emisja gazów cieplarnianych. W efekcie systematycznie rośnie temperatura atmosfery – i tej otaczającej Ziemię, i politycznej. Perfect storm? Raczej apokalipsa, przekonywał René Girard w ostatniej swej książce Apokalipsa tu i teraz, wieszcząc, że narastaniu kryzysu klimatycznego towarzyszyć będzie eskalacja wymykającej się spod kontroli przemocy.