Dzień Uchodźcy, dzień każdego

Wywieśmy uchodźczą flagę – zaproponował Teatr Powszechny w Warszawie, by uczcić przypadający 20 czerwca Dzień Uchodźcy. Wszak wszyscy jesteśmy (potencjalnymi) uchodźcami.Losu uchodźcy się nie wybiera – nadchodzi nieoczekiwanie i może dotknąć każdego. Świetnie o tym przypomina spektakl „Uchodź. Kurs uciekania” Artura Pałygi i Alicji Borkowskiej ze Strefy WolnoSłowej wystawiany w Teatrze Powszechnym. Zestawia losy dzisiejszych uchodźców, jakich możemy spotkać w Polsce, z losem Polaków zmuszonych do ucieczki do Persji w okresie II wojny światowej. Szkoda, że rozmiłowani w historii nie potrafimy wyciągnąć wniosków z tak prostej lekcji.

Weronika Szczawińska – Lawrence z Arabii

Weronika Szczawińska, reżyserka „Lawrence’a z Arabii” mówi o pracy z migrantami, inspiracjach filmowych i międzynarodowym projekcie Atlas of Transitions, w ramach którego spektakl powstaje. Premiera 22 czerwca! Kolejne spektakle: 23 i 24.06.www.powszechny.com/spektakle/lawrence-z-arabii,s1473.html

Opublikowany przez Teatr Powszechny Wtorek, 19 czerwca 2018

Teraz z kolei Weronika Szczawińska przygotowuje spektakl „Lawrence z Arabii” (premiera w piątek 22 czerwca) – przedstawienie o złożoności porozumienia między przedstawicielami różnych kultur. Przedsięwzięcie już na samym początku wymknęło się spod kontroli i założeń, przekształcając w gorzką farsę na temat wzajemnych stereotypów i nieznajomości Innego. Twórcy piszą:

Lawrence z Arabii to teatralny „głuchy telefon”, mnoży nieporozumienia i zapośredniczenia, weryfikuje popularne przekonania. To farsa o tożsamości, powstająca dzięki interakcji kilku grup: realizatorów, obcokrajowców zamieszkujących w Polsce oraz aktorów Teatru Powszechnego. To wreszcie próba wejścia w nieswoje buty, zerknięcia na to, co swojskie, z zewnątrz oraz fantazja o teatrze tworzonym na zamówienie społeczeństwa różnych tradycji i języków. A także gra z oczekiwaniami – bo co właściwie wiesz o Sudanie? Kiedy Polska była republiką bananową? Dlaczego Zorro nosi burkę? Czy bardziej odległa jest Wenezuela, czy magazyn Amazona?

Twórcy, nie chcąc wytwarzać fantomowego obrazu „innego”, postanowili zaprosić do współpracy osoby nowo przybyłe, niezakorzenione w Polsce, zmuszone do opuszczenia swoich krajów macierzystych. Oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością, wyobrażenia zweryfikowały w nieoczekiwany sposób, a spektakl sam zdefiniował swój komediowy charakter. Komedia traktowana jest tu jednak zupełnie poważnie – jako konkretna broń przeciwko tożsamościowym uogólnieniom i fantazjom.

W publikacji towarzyszącej spektaklowi (który z kolei jest jednym z punktów większego programu festiwalu „Atlas of Transitions”) piszę zainspirowany esejami François Julliena i Maurizio Bettiniego, że tożsamość kulturowa w istocie nie istnieje (podobnie zresztą nie można zdefiniować biologicznych podstaw dla czegoś takiego jak tożsamość narodowa).

Jullien przekonuje, że tożsamość kulturowa jest oksymoronem – kultura z samej swojej istoty jest procesem, zmianą, mutacją, a nie esencją, za pomocą której można skleić w homogeniczny twór jakąś społeczność czy naród.

Budowanie esencjalnej tożsamości grupowej na kulturze w sytuacji, gdy genetyka populacyjna jasno pokazuje, że dla takiej tożsamości nie ma podstaw materialnych, biologicznych, może mieć jedynie sens polityczny. Sensu tego nie można jednak uzasadniać odwołaniami do obiektywnej rzeczywistości. Kultura nie może być źródłem jednoznacznej tożsamości, bo oznaczałoby to nieuchronnie redukcję wielowymiarowego zasobu kulturowego do podzbioru pasującego do aktualnej politycznej wizji.

Takie podejście nie oznacza niemożliwości definiowania siebie w wymiarze indywidualnym i zbiorowym. Jullien proponuje jednak, by posługiwać się pojęciem kultury jako zasobu i traktowania jego elementów nie do wytwarzania tożsamości, lecz definiowania swojej przynależności. Tak więc jestem Polakiem, bo przynależę do kultury polskiej, która jest otwartym zasobem o płynnej granicy z innymi zasobami kultury ukraińskiej, niemieckiej, europejskiej etc.

Granica nie istnieje. Istnieją kulturowe dystanse, z których wynika, że ze względu na wspólną część kulturowych zasobów, bliżej Polakom do Ukraińców niż Japończyków. Tylko takie podejście umożliwia zrozumienie i akceptację wyborów, jakich musieli w 1918 r. dokonywać przedstawiciele rodów Szeptyckich, Miłoszów, Czapskich, decydując, gdzie chcą przynależeć. Andrij Szeptyćkij mógł zostać ukraińskim patriotą, a Stanisław Szeptycki polskim, nie przestając być rodzonymi braćmi i nie stając się zdrajcami.

Odrzucenie koncepcji tożsamości i zastąpienie jej przynależnością odwołującą się do kultury jako zasobu oraz dystansu kulturowego jest warunkiem możliwości porozumiewania. Bo porozumieć można się tylko wówczas, gdy istnieje jakaś część wspólna – odwołanie do wspólnych zasobów znaczeń i symboli. Te same znaczenia i symbole użyte w logice tożsamości stają się źródłem narcyzmu małych różnic. Im więcej nas łączy, tym bardziej wzmacniamy różnice wyrażające się w nieistotnych wobec całości dziejów epizodach i odniesieniach.

Na zakończenie odwołuję się do jednej z ostatnich prac Zygmunta Baumana „Obcy u naszych drzwi”:

Stajemy wobec sytuacji, jaką przewidział Immanuel Kant, zastanawiając się nad przyszłością rodzaju ludzkiego zmuszonego do życia na coraz bardziej zatłoczonej Ziemi. Naturalna pokusa, by wobec naporu Innych odgradzać się od nich granicami, jest receptą na katastrofę.

Jedynym sposobem, by wyrwać się z tej logiki i rozpocząć proces budowania nowego świata dla wszystkich, jest – sugeruje Bauman – zrozumienie, tak jak definiował je Hans-Georg Gadamer, czyli proces „fuzji horyzontów”: „Horyzonty wiedzy – odpowiednio naszkicowane językami używanymi przez wszystkie podmioty biorące udział w spotkaniu i rozmowie, językami, dzięki którym/za sprawą których wszystkie strony uchwytują, usensowniają i przystosowują swoje światy (swoje Lebenswelte) – przybliżają się do siebie aż do momentu, w którym dochodzi do ich stopienia i wymieszania”.

Kultura staje się polem walki o przyszłość. Słowa, symbole, metafory straciły niewinność, stając się coraz częściej ofensywną bronią. Polityczna instrumentalizacja kultury stwarza zagrożenie, że właściwa dla procesu politycznego logika polaryzacji przeniesie się także na kulturę. Stawką jest wymyślenie takiej polityki, która nie tracąc swej polityczności, wolna będzie od pokusy esencjalizacji tożsamości adwersarza. Ochrona i rozwój kultury jako otwartego zasobu zasilanego z wielu różnych źródeł staje się zadaniem o najwyższym znaczeniu politycznym.

„Lawrence z Arabii” pokazuje, że nawet uznanie Kantowskiej konieczności nie przełoży się łatwo na wzajemne zrozumienie. Lepsze jest jednak próbowanie porozumienia niż zamienianie go we wrogość opartą na idei tożsamości i wyjątkowości (etnicznej, narodowej, rasowej).