O Polsce po angielsku
Choć widmo brexitu krąży nad Europą, a zwłaszcza Wielką Brytanią, na Wyspach ciągle studiują rzesze polskiej młodzieży. W Warwick właśnie zakończył się XI Kongres Polskich Stowarzyszeń Studenckich.
Brytyjski system akademicki to dziś struktura przemysłowa, perfekcyjnie skomercjalizowana i nastawiona na obsługę światowego popytu na wiedzę. Po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej otworzyły się przed nami bramy uczelni w UK – stały się dostępne dla Polaków na takich samych zasadach co dla Brytyjczyków.
O ile więc studenci spoza Europy płacić muszą czesne ponad 20 tys. funtów rocznie, dla Polaków jest to 9 tys. plus możliwość zaciągnięcia studenckiego kredytu. W Szkocji uczelnie publiczne są bezpłatne. Nic więc dziwnego, że młodzi Polacy ruszyli do Oksfordu, Cambridge, LSE, Warwick, Leicester, Aberdeen i wielu innych ośrodków akademickich.
Studenci, którzy przybyli na Kongres, nie mają jeszcze problemu z konsekwencjami brexitu, dokończą studia na starych zasadach. Co dalej, nikt nie wie.
Ciekawe są jednak rozmowy o samym systemie. Z jednej strony atmosfera i warunki studiowania są zupełnie odmienne niż w Polsce. Cecha najważniejsza – polskie uniwersytety ciągle są strukturalnie instytucjami średniowiecznymi, feudalnymi, podporządkowanymi zasadzie autonomii polegającej w praktyce na autonomii profesury.
Uniwersytety brytyjskie z feudalizmem sobie poradziły, cały jednak system ewoluował pod presją komercjalizacji i pragmatyzacji. Jej efektem jest wąska specjalizacja, hierarchie podporządkowane strumieniom kasy od sponsorów i partnerów biznesowych. Wyścig za efektywnością finansową zabija debatę, coraz większa prekaryzacja kondycji pracowników akademickich wywołuje coraz większe ich niezadowolenie. Pracownicy Warwick zapowiadają w nadchodzących tygodniach protesty.
Jak widać, podsuwany przez entuzjastów reform system anglosaski wcale taki doskonały nie jest, co widzą polscy studenci – może eksperci tworzący kolejne pomysły na naprawę polskich uczelni porozmawialiby z nimi?
Bo jest o czym, mówią dużo i ciekawie, nie boją się myśleć i głośno te myśli artykułować. Mają też charakter, co pokazali, tworząc program XI Kongresu, na który zaprosili z kraju przedstawicieli różnych środowisk ideowych i różnych specjalności profesjonalnych. Jak zawsze podczas takiego przedsięwzięcia potrzebni są sponsorzy, prywatni i publiczni. Ci zaś często próbują wywierać wpływ na kształt programu. Nie udało się. W efekcie w roli keynote speakera występował Paweł Szałamacha, ja zaś miałem przywilej prowadzenia panelu o kulturze z udziałem Joanny Rajkowskiej, Jana Klaty, Michała Urbaniaka i Jakuba Żulczyka.Nie namawialiśmy się w gronie dyskutantów, co powiemy – mnie zależało na tym, by wyjść poza logikę politycznej polaryzacji dyskursu i porozmawiać o świecie z perspektywy kultury jako złożonego ekosystemu, podejmując zasadnicze pytanie: w jakim stanie jest kultura? Czy jeszcze umożliwia porozumiewanie poza podziałami politycznymi i społecznymi, czy sama jest już źródłem problemów, przyczyniając się do segmentacji społeczeństwa na niekomunikujące się wyspy?
Paneliści przyjęli tę konwencję, w istocie docierając do sedna polityczności sztuki i kultury dziś. W mniejszym stopniu polega ona na bezpośrednim zaangażowaniu w polityczną walkę, choć i do tej artyści mają prawo. Ważniejsza jest jednak ciągła praca wyobraźni, tworzenie nowych wrażliwości, niezgoda na totalizujące ramy odniesienia, jak esencjalnie rozumiane pojęcie narodu.
To było dobre spotkanie, dla mnie już drugie – dwa lata temu miałem przyjemność uczestniczyć w Kongresie w Leicester. Szkoda, że nie dotarł na Kongres ambasador Rzeczypospolitej.
Oczywiście, organizatorzy poradzili sobie i bez niego, odkrywając być może przy okazji, że władza traktująca ludzi z taką nonszalancją nie jest im do szczęścia potrzebna. Warto pamiętać, że większość organizatorów i uczestników Kongresu wróci po studiach do Polski. To bardzo dobra dla nas i dla Polski wiadomość.