Lenin wiecznie nieżywy. Niemożliwość (wyobrażenia) rewolucji
Co wyjdzie ze spotkania w paryskim mieszkaniu Włodzimierza Lenina z młodymi Francuzami zamieszkującymi XXI wiek? Nic, a raczej przejmująca i zabawna zarazem opowieść o niemożliwości jutra w świecie, w którym jest tylko dziś.
„Spirit”, dramat autorstwa Nathalie Fillion, rozwiewa wszystkie złudzenia, jakie jeszcze sto lat temu pchały ludzi takich jak Lenin do rewolucyjnego czynu. Swe przekonanie budowali na wizji świata ugruntowanej nie tylko wiarą w słuszną ideę, ale i epistemologii pozwalającej tworzyć „naukowe” opisy procesu dziejowego i na tej podstawie budować przyszłość. Jak się skończyło, wiemy – rewolucja okazała się katastrofą, a jej wódz skończył jako „produkt” – zabalsamowana mumia opatrzona sloganem „Lenin wiecznie żywy”.
Taki właśnie Lenin spotyka się w swym paryskim mieszkaniu (rok 1909), w którym pomieszkiwał z żoną Nadieżdą Krupską z czworgiem młodych Francuzów, którzy to samo mieszkanie wynajęli sto lat później do tego samego, nieśmiertelnego i androgynicznego agenta imieniem Alexis. Fillion spotkanie to prowadzi w niejasnej atmosferze snu i halucynacji wywołanych konsumpcją podejrzanych grzybów. Nie chodzi przecież o spotkanie ciał, choć atmosfera jest gęsta od erotyzmu, a Lenin podkreśla, że jest mężczyzną (akurat przechodzi okres zakochania w Inessie Armand, także pojawiającej się w grze).
Świetny tekst Fillion przeczytali w ramach Laboratorium Dramatu aktorzy Teatru Dramatycznego, wydobywającej zeń dodatkowe pokłady ekspresji. Lenin jest śmieszny i straszny zarazem, jacy są jednak mieszkańcy XXI wieku? Na leninowskie pytanie, czy wierzą w rewolucję, odpowiadają pytaniem: jaką? Problem, czy cel może uświęcać środki, zbywają stwierdzeniem, że celu nie ma, celem są środki. Co jednak wyśmiewa Lenin, przypominając, że podobnie mówił Eduard Bernstein, niemiecki socjaldemokrata (cel niczym, ruch wszystkim). Skończyło się na tym, że socjaldemokraci poparli kredyty wojenne i samą wojnę, czemu mocno przeciwstawiali się i sam Lenin, i Róża Luksemburg.
Wojna, owszem, otworzyła drogę do rewolucji bolszewickiej, ale jeszcze bardziej wyprodukowała przyszły faszyzm. Stąd słowa Lenina brzmią jak memento – odrzucenie rewolucji lewicowej może ochronić przed jej błędami, nie ochroni przed faszyzmem. Socjalizm lub barbarzyństwo – ostrzegała Róża Luksemburg. Ponieważ pierwszy człon alternatywy wygląda obecnie bardzo blado, jako że brakuje politycznego podmiotu zdolnego ożywić socjalistyczną ideę z siłą odpowiednią, by przeciwstawiła się rosnącej fali prawicowej, coraz bardziej faszyzującej reakcji, zostaje barbarzyństwo. Chyba że nowym podmiotem, co dyskretnie sugeruje Fillion, będą kobiety.
Rewolucja lub raczej zmiana świata na lepszy polega na jednej zasadniczej niewiadomej – ten nowy świat trzeba wymyślić, nie da się doń wrócić, jak wracają reakcjoniści próbujący ożywiać retrotopie państwa narodowego i skonsolidowanego wokół niego narodu. Wymyślić, czyli wyobrazić. Tylko czy jeszcze mamy wyobraźnię? Na to pytanie „Spirit” nie odpowiada, bo kończy się jak „Wesele” Wyspiańskiego chocholim tańcem duchów. Dobrze byłoby zobaczyć „Spirit” na scenie, ale i tak dzięki Dramatycznemu i Aldonie Figurze, która czytanie wyreżyserowała za możliwość popracowania z ciekawym tekstem. Na koniec przypomnę tylko rozpoczynające go motto z Edgara Morin: „Cywilizacja żyje w rzeczywistości stworzonej przez własną wyobraźnię”.