Polityka i teatr, polityka jak teatr

„Biała siła, czarna pamięć”, spektakl wystawiony niedawno w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku, pokazał, że teatr jest w stanie wywoływać nie tylko estetyczne emocje.

Nie pierwszy raz sztuka prowokuje do zbiorowej mobilizacji. W 2014 r. do politycznego działania sprowokowała „Golgota Picnic”, w 2015 r. „Śmierć i dziewczyna”. To jednak nie zdolność wywoływania skandalu i angażowania politycznych emocji, z demonstracjami ulicznymi włącznie, decyduje o polityczności teatru.

Doskonale to pokazuje „Plac Bohaterów” Krystiana Lupy według Thomasa Bernharda. Miał premierę rok temu w Wilnie. Wówczas polscy krytycy nie potrafili zrozumieć recepcji, jaką sztuce zgotowali Litwini. Z ówczesnej polskiej perspektywy „Plac Bohaterów” bardziej jawił się jako autoreferencyjny tekst o wyczerpaniu kultury, bez konkretnych wszakże odniesień do aktualnego życia.

Wystawiony rok później w Warszawie podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych budził już inne emocje. Odradzanie się faszyzmu przestaje być hipotezą, powstaje natomiast pytanie, co jest tego odradzania się źródłem. Lupa szuka odpowiedzi, wspomagając się tekstem Bernharda i świetną grą litewskich aktorów.

„Koniec jest celem” – mówi jeden z bohaterów, zmęczony już naporem entropii, jaką produkuje społeczna rzeczywistość, rozwalając porządek mieszczańskiego świata. Znużenie, wyczerpanie, bezsiła są oznaką rozkładu kulturowej powłoki skrywającej rzeczywistość opartą na przemocy, pogardzie, wykluczeniu. Rozkład kultury oznacza odsłonięcie tych pierwotnych pokładów przemocy, powrót do stanu natury, który zza okien manifestuje się wrzawą tężejącego, agresywnego tłumu.

Lupa nie komentuje bieżących wydarzeń, jego sztuka pokazuje jednak, że takich wydarzeń, jakich miejscem był ostatnio Białystok, nie da się wyjaśnić prostym podziałem na My (lepsi) i Oni (barbarzyńcy), bo to My Ich wytwarzamy i żadne społeczeństwo nie jest immunizowane przeciwko powrotom złowieszczych energii.

W tym kontekście dobrym aneksem do „Placu Bohaterów” jest „Nasza klasa”, wystawiona podczas WST przez Oskarasa Koršunovasa z udziałem aktorów Teatru Narodowego z Oslo.

Sztukę Tadeusza Słobodzianka inspirowaną wydarzeniami w Jedwabnem graną dla Polaków przez Norwegów kierowanych przez Litwina ogląda się ze szczególnym napięciem. Zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń w Białymstoku. I znowu nie chodzi o łatwą publicystykę, „Nasza klasa” to, podobnie zresztą jak „Swarka” (rzecz o rzezi wołyńskiej), inny spektakl pokazywany podczas WST, dzieło podejmujące największą zagadkę ludzkiej kondycji, sytuację, kiedy sąsiedzi stają się śmiertelnymi wrogami. Historycy, socjologowie, antropologowie (jak ostatnio w wywiadzie dla „Wyborczej” Joanna Tokarska-Bakir) szukają naukowych wyjaśnień, sztuka może nie wyjaśnia, ale pozwala zrozumieć.

Trudno się jednak dziwić, że teatr od samego początku jest wehikułem politycznym, czy będzie to starożytna Grecja, czy Szekspir, czy nasz Mickiewicz, czy współczesna dramaturgia. Jest tak chyba dlatego, że – jak zauważa Jeffrey C. Alexander – władza i polityka są formą teatru, rodzajem sztuki performatywnej polegającej na mobilizowaniu umiejętną grą i opowieścią zwolenników.

Różnica polega jedynie na tym, że o ile w teatrze przemoc jest tematem, w polityce należy do instrumentów, które potrafią wymknąć się spod kontroli. Dlatego mając w pamięci tegoroczne Warszawskie Spotkania Teatralne, z niepokojem patrzę na marny, lecz niebezpieczny spektakl odgrywany przez Jarosław Kaczyńskiego i jego teatr.