11 stycznia – Francja, jaką lubię

Paryż 2015, 11/1

Paryż  11 stycznia 2015 r., źródło: REUTERS/Charles Platiau

Terroryści atakujący „Charlie Hebdo” spodziewali się zapewne innego efektu swojego zamachu, bliższego scenom z omawianego przeze mnie w ostatnim wpisie projektu „Anarchy.fr”. Francja jednak nie pogrążyła się w anarchii, nie uległa, by użyć tytułu najnowszej powieści Michela Houellebecqa („Soumission”).

Przeciwnie. Miliony Francuzów wyszły żegnać zamordowane ofiary: dziennikarzy „Charlie”, trójkę policjantów, zakładników. Wśród manifestujących byli wszyscy, również muzułmanie i po raz pierwszy od niepamiętnych czasów demonstrujący wiwatowali policję. Wszak wśród poległych był Francuz wyznający islam.

Tamtejsi komentatorzy nie mają wątpliwości, że Francja doświadcza wydarzenia – nowego historycznego otwarcia. Liczą, że dzięki niemu możliwa będzie rekonstrukcja społeczna i redefinicja narodowej wspólnoty, by znalazło się w niej miejsce i dla uniwersalnych wartości republikańskich, i dla partykularnych wartości kulturowych. To nie będzie łatwy proces, bo równolegle do rekordowo tłumnych manifestacji widać też było społeczny opór – w wielu szkołach uczniowie ze społeczności muzułmańskich odmawiali udziału w minucie ciszy dla zamordowanych w zamachu na „Charlie Hebdo”. To jednak, że spór przebiega wewnątrz samej społeczności muzułmańskiej, pokazuje, że zamachów nie można wpisać w prosty schemat zderzenia cywilizacji i wojny „tradycyjnych wartości europejskich” z islamem.

Tradycyjne wartości europejskie to zdolność redefininiowania tych wartości i włączania odmienności, wybór ma charakter kulturowy. Front nie przebiega między Europą, Zachodem i islamem, lecz między szacunkiem dla wolności, otwartości i tolerancji a fundamentalizmem, niezależnie jak byłby legitymizowany – po muzułmańsku, chrześcijańsku czy judaistycznie.

Francja jest dziwnym i ciekawym krajem, który próbuje pogodzić wielką kulturową zmienność z nie mniejszym przywiązaniem do swej tożsamości i kultury wyrażającej się nie tylko w kulturze wysokiej, lecz w rytuałach dnia codziennego. Tzw. repas gastronomique des Français, posiłek francuski, został wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Badania pokazują, że Francuzi codziennie spędzają ponad dwie godziny na wspólnym jedzeniu. Mogą zmienić bagietkę na hamburgera lub kebab, lecz ciągle zasiadają razem i jedzą wspólnie. Kto trochę podróżował po Francji, wie, o co chodzi.

W paryskich przedmieściach w piekarniach obsługiwanych przez muzułmanów można kupić zarówno tradycyjne pieczywo arabskie, jak i najlepsze w mieście, bagietki, croissanty i pain au chocolat. To o tej jednoczesnej trwałości i zmienności pisze Houellebecq w najnowszej powieści, wyśmiewając Francuzów, że gotowi są przejść na islam, byle nic w ich codziennym życiu się nie zmieniło.

Za tym wszystkim jednak kryje się aspekt najwyraźniej nierozumiany w Polsce przez tych, którzy z łatwością krytykują Francję za „uległość” wobec Rosji i Putina i generalną polityczną „miękkość”. Zarzucanie Francuzom tchórzostwa jest absurdalne – Francja jest krajem uprawiającym najaktywniejszą bodaj po USA politykę międzynarodową, z zaangażowaniem militarnym włącznie. Nie oceniam jej w tej chwili (choć mam wiele zastrzeżeń), przypominam ten fakt po to, by przypomnieć, że Francuzi mają świadomość ceny, jaką za to zaangażowanie trzeba zapłacić. Tą ceną jest ciągłe zagrożenie atakami terrorystycznymi (największe w tej chwili w Europie). Zamach na „Charlie Hebdo” był najbardziej dramatyczny, jednak ani pierwszy, ani też, należy się obawiać, ostatni. Zarzucanie w tej sytuacji strachu przed Putinem jest śmieszne.

Francja i Francuzi potrafią irytować, w takich jednak momentach, jak 11 stycznia patrzę na nich z szacunkiem.