Fejsbukowa zaraza, czyli emocje w związku z badaniami emocji
Szefostwo Facebooka najpierw udawało niewiniątka, potem przepraszało wściekłych użytkowników swojego serwisu. A wszystko poszło o opublikowane kilka dni temu w prestiżowym czasopiśmie naukowym PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences) artykułu o tytule „Experimental evidence of massive-scale emotional contagion through social networks”. Podsumowuje on wyniki badań prowadzonych w 2012 r. na grupie blisko 700 tys. angielskojęzycznych fejsbukowiczów. Nie wiedzieli oni, że wiadomości, jakie otrzymują, są lekko „preparowane”, tak żeby zawierały mniej słów o negatywnym lub pozytywnym zabarwieniu emocjonalnym. Chodziło o to, żeby sprawdzić, czy wynikająca z lektury tych wiadomości komunikacja będzie odpowiednio zabarwiona emocjonalnie i czy ten stan emocjonalny będzie propagował w sieci.
W badaniach, oprócz pracowników Facebooka, uczestniczyli dwaj naukowcy uniwersyteccy, z Cornell i University of California w San Francisco. Okazało się, że – jak można przeczytać – w streszczeniu artykułu:
We show, via a massive (N = 689,003) experiment on Facebook, that emotional states can be transferred to others via emotional contagion, leading people to experience the same emotions without their awareness. We provide experimental evidence that emotional contagion occurs without direct interaction between people (exposure to a friend expressing an emotion is sufficient), and in the complete absence of nonverbal cues.
Streszczając streszczenie – możemy wpływać na emocje innych ludzi bez ich wiedzy za pomocą serwisów społecznościowych, za pomocą mechanizmu emocjonalnego zakażenia. Najważniejsza część eksperymentu nastąpiła po jego zakończeniu, czyli w chwili publikacji wyników – wtedy dopiero rozlały się emocje. Po pierwsze, wściekli się uczestnicy eksperymentu za to, że bez uprzedzenia zostali wmanipulowani w doświadczenie. Facebook odpowiedział, że każdy, podpisując zgodę na korzystanie z usług serwisu, zgadza się także na udział w ewentualnych badaniach. Znaczy: „wiedziały gały, co brały”. Czy ktoś z Drogich Czytelników „Antymatriksa” i użytkowników FB czytał warunki umowy? Większość nie czyta. Na dodatek okazało się, że passus ze zgodą na udział w badaniach wprowadzono do warunków cztery miesiące po rozpoczęciu eksperymentu. Facebook musiał więc przepraszać.
Środowiska naukowe wściekły się, że zostały złamane wszelkie standardy etyczne badań psychologicznych. Zostały one mocno wyśrubowane po głośnym i kontrowersyjnym doświadczeniu Stanleya Milgrama z 1963 r. badającym konformizm. Co gorsza, w projekcie FB uczestniczyli badacze renomowanych uczelni, które po wybuchu afery nie potrafiły dość klarownie odpowiedzieć, w jaki sposób kontrolowały etyczne aspekty badania. A oliwy do ognia dolał fakt, że jeden z uniwersyteckich badaczy jest związany z projektem Minerva finansowanym przez Departament Obrony USA. Co rzuca cień na szczerość intencji FB, który oświadczył, że celem badań jest lepsze zrozumienie, jaki wpływ wywiera taki serwis na swoich użytkowników. Bo wojskowi mają inny cel – chcą zrozumieć, jak mogą wykorzystać ten wpływ do realizacji swoich zadań.
Na samym końcu można dodać rozczarowanie naukowców, z których wielu nie ma nawet pretensji do Facebooka i swoich kolegów (cóż, któż dziś nie jest umoczony w badania o podwójnym przeznaczeniu etc.). Mają oni jednak pretensje, że całe zamieszanie powstało w związku z wielkim badaniem, którego wyniki są co najmniej nieprzekonujące. Góra urodziła mysz, robiąc przy tym wiele hałasu.
Jeszcze niedawno przedstawiciele Facebooka oburzali się, gdy na dziesięciolecie FB grupa uczonych z Princeton pokazała, że serwis ten może w ciągu najbliższych lat zniknąć, na podobnej zasadzie, jak wygasają epidemie chorób zakaźnych. Czyżby to była jedyna ochrona przed kolejnymi radosnymi pomysłami dzieci doktora Fausta? Niestety, nie łudźmy się, że nie będzie podobnych badań. Wielkie zasoby danych gromadzonych przez serwisy internetowe to zbyt wielka pokusa, by z nich nie skorzystać. Skandal z Facebookiem spowoduje najprawdopodobniej to, że po prostu wyników eksperymentów nie będzie się publikować w ogólnie dostępnych czasopismach. Z kolei uczciwi naukowcy mogą mieć trudności z prowadzeniem rzetelnych i etycznych badań. My zaś przy okazji dowiedzieliśmy się, że nie tylko jesteśmy nieustannie inwigilowani (co ujawnił Edward Snowden), to jeszcze pogodzić się musimy ze świadomością, że w podziale pracy w cyfrowym świecie przypadła nam rola laboratoryjnych myszek. Z całym szacunkiem dla myszek.