Geopolityka według Google

Sięgałem po „New Digital Age” Erika Schmidta i Jareda Cohena z zawodowego obowiązku, ciekaw jaką wizję świata i przyszłości przedstawią ludzie kierujący Google.
Obawiałem się jednak, że autorzy nie wyjdą ponad technoutopijne wizje cyfrowej szczęśliwości, jakimi faszeruje publiczność Don Tapscott w swych kolejnych Wikinomiach. To znaczy, technoutopii nie zabrakło i kawałków o tym, jak kompozytor z Kenii może wspólnie z gitarzystą z Danii wspólnie tworzyć i konkurować w globalnej skali, korzystając z uroków „connectivity”. Warto jednak przetrwać takie fragmenty, żeby zobaczyć że Schmidt i Cohen to twardzi, by nie powiedzieć cyniczni realiści.

To prawda, że cyfrowa rewolucja zmieniła wiele, najważniejsze jednak przed nami – możliwości są duże, autorzy prześcigają się w wizjach ze scenarzystami Star Treka: holograficzne wakacje, cyfrowa medycyna, etc. Tak może być, tak być może będzie, zmiana nie jest jednak zdeterminowana – jak mawiał Melvin Kranzberg ” technologia nie jest ani dobra, ani zła, ani tym bardziej obojętna”. Nadchodzą wspaniałe czasy dla dyktatorów, jeśli tylko odrobią lekcję, a przykład władcy Syrii pokazuje, że nauka  idzie szybko. Bardzo prawdopodobny jest scenariuszu bałkanizacji Internetu, tworzenia się zamkniętych enklaw opartych na różnych aksjologiach i platformach technologicznych.

Iran, Syria lub Arabia Saudyjska nie musi już korzystać z rozwiązań zachodnich, żeby rozwijać  kontrolować swoje sieci telekomunikacyjne. Ich zlecenia przejmują Chińczycy, bez zbędnego zrzędzenia o prawach człowieka. Najciekawsze stwierdzenie Schmidta i Cohena dotyczy rewolucyjnego potencjału Internetu – prognozują, że Arabska Wiosna to ostatni taki wybuch i już nigdzie się nie powtórzy. O skali i energii arabskich rewolucji zdecydowała charakterystyka społeczeństw Tunezji, Egiptu – ich duża homogeniczność i spoistość ideologiczna, błędy dyktatorów. Nie do powtórzenia nigdzie indziej, tym bardziej że jak zauważają Schmidt i Cohen, arabskie rewolucje łatwiej było zacząć, niż z sukcesem zakończyć. Inaczej mówiąc, samoorganizacja sprawdza się do etapu przejęcia kontroli na Placem Tahrir, do sprawowania władzy potrzebne są już jednak wyraziste struktury przywództwa i władzy.

Autorzy „New Digital Age” zastanawiają się nad losem organizacji społecznych, które muszą dziś walczyć o uwagę z szalbierzami, którzy potrafią pokazać się w sieci, lecz nie mają nic konkretnego do zaoferowania, jednak odciągają uwagę od wartościowych inicjatyw. Wiele ciekawych obserwacji, które dotychczas można głównie było przeczytać w analizach krytycznych. Gdy słuszność tej krytyki potwierdzają, przynajmniej w znacznym zakresie, „twórcy przyszłości”, jest nad czym myśleć. Poniżej krótka wypowiedź Schmidta i Cohena o książce (choć o tych bardziej technoutopijnych jej fragmentach).