Boston, pornografia cierpienia
Wczoraj, jak większość zalogowanych w tym czasie do serwisów społecznościowych uczestniczyłem w bostońskiej tragedii. W kilka minut ruszyła lawina twitów i innych komunikatów, często sprzecznych. Z nadającymi informacje świadkami zaczęły ścigać się media, w pewnym momencie powstał szum informacyjny. Po kilkudziesięciu minutach ruszyły kamery live, można także było podłączyć się do nasłuchu radiostacji policyjnych i służb ratowniczych. Bez żadnych skrótów, bez edycji, brutalnie. Tomek Aleksandrowicz z Centrum Badań nad Terroryzmem z Collegium Civitas skomentował krótko, że niezbyt mu się to podoba.
Bo rzeczywiście, czy po to by być dobrze poinformowanym, trzeba oglądać zdjęcia, na których widać zmasakrowane ciało? Takie też się pojawiły. Mój twit z linikiem do kamery live z mety maratonu został powtórzony kilkanaście razy, również przez ważne węzły w sieci. Teraz wiem, że bym tego linku nie słał dalej. Na szczęście kamera była ustawiona w takim miejscu, że widać było tylko tło tragedii. Zastanawiam się, na ile ta pornografia cierpienia możliwa dzięki smartfonom i serwisom społecznościowym jest ceną, jaką musimy zapłacić za pozytywne skutki technologicznej zmiany?
Podsumowuje je raport Biura ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej ONZ „Humanitarianism in the Network Age„. Fakt, że mamy ponad 6 mld komórek na świecie, w samej Afryce 735 mln zmienił radykalnie sposób, w jaki ludzie i służby ratownicze radzą sobie podczas katastrof, wybuchów przemocy, dystrybucji pomocy. Zwiększyła się skuteczność i efektywność, poszkodowani przestali być tylko biernymi ofiarami czekającymi na pomoc z zewnątrz, zaczęli aktywnie współuczestniczyć. Ale na oczach całego świata, o ile oczywiście ten świat jest zainteresowany tym, co się dzieje w Somalii, Sudanie czy na Haiti. Bo jeśli mierzyć to zainteresowanie ilością kasy na pomoc humanitarną, to zmieniło się niewiele – ciągle te kilkanaście miliardów dolarów to nic. Zwłaszcza jeśli się pomyśli, że w rajach podatkowych kryje się jakieś 30 bln „zaskórniaków” bogatych.
Tyle dygresja, więcej o tym piszę w najnowszym felietonie, który ukaże się w „Mobile Internet”. Ciągle myślę o Bostonie, podglądając kolejne komunikaty z Sieci.