Czy dziecko Frankensteina ma duszę?

9 kwietnia został ogłoszony Dokument Episkopatu „O wyzwaniach bioetycznych, prze którymi stoi współczesny człowiek„. Dzień później zmarł  Robert Edwards, twórca metody zapłodnienia in vitro. Nie wiemy, czy przed śmiercią dotarła do niego zbiorowa mądrość polskich biskupów, chyba jednak bardziej radowała go świadomość, że pomógł przyjść na świat milionom dzieci (do jesieni 2010 r. urodziły się 4 mln dzieci z zapłodnienia metodą in vitro). Pozostał jednak zasadniczy problem – skoro powstały nienaturalnie, bez udziału Palca Bożego, czy mają duszę?

Oczywiście, zgodnie z nauką Kościoła duszę mieć muszą, skoro są w nią wyposażone wszystkie inne zarodki, jakie powstały podczas stosowania procedury IVF, lecz nie dano im szansy rozwinąć się w płód. Powstaje w takim razie paradoks – skoro narodzone dzieci z probówki duszę mają i są pełnymi osobami, to nie inaczej będzie z dziećmi, jakie urodzą się poczęte „w probówce” w przyszłości. Zakaz IVF jawi się w tej sytuacji jako forma aborcji – uśmierca ideę dziecka, jaka narodziła się u potencjalnych rodziców, którzy podczas jej realizacji chcą skorzystać z pomocy medycyny. Szczęśliwie w XXI wieku, a nawet już nieco wcześniej wiedzieliśmy, że dzieci nie przynoszą bociany, połączenie komórki jajowej z plemnikiem do żadne czary mary, tylko biologia. Radzi sobie bez Pana Boga, a jeśli ktoś nie potrafi sobie tego wyobrazić, to dlaczego swoim problemem chce obarczać całe społeczeństwo?

Dziś IVF stosowane jest jako w pełni uznana procedura medyczna na całym prawie świecie i pomogła przyjść na świat, jak wspomniałem milionom dzieci. Jej kwestionowanie i zakaz z innych powodów, niż przeciwwskazania medyczne musi naruszać dobra osobiste i godność wszystkich tych, którzy już się za sprawą IVF urodzili, co w dramatyczny sposób pokazuje rozmowa z Agnieszką Ziółkowską w „Gazecie Wyborczej”, najstarszym „dzieckiem z probówki” w Polsce. Sprawa jest jasna: każdy argument, że zapłodnienie pozaustrojowe prowadzi wad i niepełności, dotyczy nie tylko tych co mieliby się narodzić, lecz także tych co już się narodzili. Choćby taki fragment z dokumentu Episkopatu:

plemniki uzyskuje się od ojca w akcie samogwałtu, manipuluje się wielokrotnie organizmem matki a dziecko staje się „produktem”.

Wynika z niego jasno, że Agnieszka Ziółkowska i trzydzieści tysięcy innych dzieci urodzonych za pomocą IVF w Polsce mają status produktu. Nie dość, że już się muszą zmagać, zgodnie z nauką Kościoła z brzemieniem grzechu pierworodnego, to teraz jeszcze dokłada im się stygmat dziecka Frankensteina. Tego uroczego pojęcia użył jakiś czas temu  Tadeusz Pieronek. Odpowiedzi Episkopatu ustami rzecznika na wywiad Agnieszki Ziółkowskiej z zapewnieniem, że Kościół kocha wszystkie dzieci tak samo nie załatwia sprawy. Skoro kocha tak samo, to dlaczego nie kocha tych, które mogłyby się urodzić, a za argument podaje ich wrodzoną moralną wadliwość i niepełność? I dlaczego skazuje tych, co żyją na potępienie, wszak wyraźnie o tym mówił abp Hozer:

Abp Hoser zwrócił uwagę, że dzieci poczęte metodą in vitro, kiedy dorosną będą stawiały pytania co do swojego przeżycia tego niezwykle niebezpiecznego etapu, jakim była ich „selekcja do życia, zresztą kosztem innych”.

Czytając kiedyś Ewangelię nie zdawałem sobie sprawy, że miłość bliźniego to tak twarda i bezlitosna miłość. Tak to jest, jak się czyta samodzielnie, bez odpowiednich wskazówek.