Sądny dzień

To był sądny dzień. Wiemy już, że Andrzej Duda ułaskawiając Mariusza Kamińskiego i jego współpracowników w 2015 r., złamał konstytucję, a jego ówczesna decyzja jest nieważna. Wiemy też, że obóz władzy ustami swych rzeczników odrzuca stanowisko Sądu Najwyższego w imię demokracji. I tak spór prawny przekształca się w polityczny – jesteśmy w punkcie przełomowym, kiedy decyduje się, czy Polska jest jeszcze demokratycznym państwem prawnym.

Gdy w listopadzie 2015 r. Andrzej Duda zdecydował się ułaskawić Mariusza Kamińskiego i trzech jego współpracowników, nie czekając na prawomocny wyrok sądu, nikt umiejący choć trochę myśleć logicznie nie miał wątpliwości, że prezydencka decyzja pozbawiona jest prawnego sensu. Bo jak można ułaskawić kogoś, kto w świetle prawa, zgodnie z zasadą domniemania niewinności, jest ciągle niewinny? Półtora roku później Sąd Najwyższy odpowiadając na pytanie trzyosobowego składu Sądu Najwyższego rozpatrującego kasację w sprawie umorzenia postępowania sądowego w sprawie Kamińskiego, potwierdził oczywistość, wyjaśniając zasadę ogólną: prezydent nie może stosować prawa łaski przed prawomocnym wyrokiem.

Sędzia Jarosław Matras precyzyjnie, w długim, ponadgodzinnym wywodzie, wytłumaczył argumenty Sądu. W sensie prawnym stanowisko to zamyka sprawę, komentarze polityków PiS o braku podstawy prawnej dla decyzji SN są bezpodstawne, bo tę SN wyjaśnił precyzyjnie: nie tylko prawo, ale i obowiązek zajęcia stanowiska wynika z konstytucji. To ustawa zasadnicza daje podstawę prawną, a każdy sędzia nie tylko może, ale także musi zgodnie z przysięgą stosować konstytucję. W sensie prawnym sprawa jest więc rozstrzygnięta, nie wiem, być może prezydent Andrzej Duda mógłby się jeszcze odwołać do Strasburga?

Nie chodzi jednak o prawo, tylko o politykę. Obóz władzy odwołuje się do demokracji, z uporem maniaka zapominając o ciągle istniejącym ustroju Polski, w którym obowiązuje konstytucyjnie zagwarantowany trójpodział władzy. Rządy większości to tylko część systemu prawa, rządy prawa to część druga. Większość poprzez swoją egzekutywę może sprawować władzę jedynie w granicach prawa, a nie ponad nim. Sejm jest najwyższym organem władzy ustawodawczej, a nie najwyższym organem władzy w ogóle.

PiS nie dostał w wyborach mandatu do zmieniania ustroju państwa, nie zdobył, jak Viktor Orbán na Węgrzech, liczby głosów umożliwiającej zmiany w konstytucji. Wielokrotnie o tym była już mowa, w środę, 31 maja, dotarliśmy do granicy tej dyskusji. Sąd Najwyższy rozstrzygając w sprawie pytania o prawo łaski, przypomniał sprawy w ogóle zasadnicze, mówiąc wprost – uznając ingerencję prezydenta w proces prawny, uznalibyśmy koniec systemu sprawiedliwości opartego na sądach i trybunałach.

No więc decyduje się faktyczny ustrój Polski. Sąd Najwyższy pokazał stawkę i dał wskazówkę: konstytucja daje prawo i wymaga obrony wyrażonego w niej ładu. Władza, która ten ład podważa, stawia się poza prawem i staje się władzą stanu wyjątkowego, jakby stwierdził ulubiony autor Jarosław Kaczyńskiego, Carl Schmitt. Wiemy także od tego autora, że tak skonstruowana władza musi mieć cały czas wroga, napędza ją manichejska polaryzacja. Wróg nie ma charakteru obiektywnego, jest funkcją polityki – powinni o tym pamiętać zwolennicy obozu władzy, bo w każdej chwili mogą też stać się wrogami.

Jest też jeszcze inny, równie niebezpieczny aspekt – działająca poza prawem władza daje sygnał do obywatelskiego nieposłuszeństwa, które oznacza zgodnie z klasyczną definicją opór przeciw władzy politycznej w imię obrony wartości konstytucyjnych. Tak jak Sąd Najwyższy zapytany, miał prawo i obowiązek zająć stanowisko, tak każdy obywatel ma dziś to samo prawo i obowiązek zająć swoje stanowisko. Na razie zajmujemy to stanowisko, komentując decyzję Sądu Najwyższego, a w tle trwa już ostrzał przed zmasowanym atakiem na „sędziokrację”. Nawet Łukasz Warzecha dostrzega widmo chaosu.

Co więc dalej? Widać wyraźnie, że Jarosława Kaczyńskiego nie interesują inne argumenty niż polityczne. Tak długo czekał na władzę, że nie ma zamiaru stracić szansy, jaką dostał w 2015 r. Na razie szansę tę wykorzystuje do demontażu starego ładu. Czy na jego gruzach zdoła zbudować nowy system? Wątpliwe, „rozwibrowanym” systemem złożonym, jakim jest współczesne państwo i społeczeństwo, nie da się sterować w sposób deterministyczny. Będzie on zmierzał do nowego atraktora, nowego ładu, który powstanie na skutek starcia wszystkich zmobilizowanych przez Prezesa sił, również wbrew jego woli. Obawiam się, że właśnie tracimy kontrolę nad tym procesem.