Świat wg Witolda Waszczykowskiego

W cieniu głosowań kolejnych ustaw Witold Waszczykowski przedstawił informację o priorytetach polskiej polityki zagranicznej.

Wystąpienia nie oglądałem, z tym większą przyjemnością przeczytałem jego tekst. Tak, z przyjemnością, bo to ciekawy materiał wart uważnej lektury.

Postaram się nie powtarzać krążących komentarzy o informacji ministra spraw zagranicznych. Kilka tylko punktów, jakie chyba w dyskusji się nie przebiły. Tak więc ucieszyło mnie, że Witold Waszczykowski jednoznacznie określił aksjologiczne podstawy polskiej dyplomacji, zakorzeniając je w wartościach europejskich:

Dla Rzeczpospolitej podstawą wspólnych interesów są przede wszystkim wartości, które stanowią dziedzictwo europejskiej cywilizacji. Tymi wartościami są przede wszystkim prawo rzymskie, filozofia grecka i etyka chrześcijańska, racjonalizm, dobro wspólne oraz respektowanie praw człowieka. Obrona tych wartości i zasad naszej cywilizacji będzie sensem naszej dyplomacji.

Jakbym czytał swój komentarz po pamiętnym wystąpieniu prof. Piotra Glińskiego na inauguracji Europejskiej Stolicy Kultury. Szczęśliwie nasza dyplomacja nie będzie próbowała rechrystianizować Europy. I szczęśliwie oznacza to, że akceptujemy siłą rzeczy prawo do troski o to, czy sami w Polsce tym wartościom pozostajemy wierni.

Jak chyba wszystkich dziwi mnie taka miłość do Wielkiej Brytanii z jednoczesną niechęcią wręcz do Francji. To rzeczywiście redefinicja sojuszy w dość dziwnym kierunku, ciągle bowiem nie wiem, jakie mamy wspólne interesy ze Zjednoczonym Królestwem (poza tym, że zamieszkuje je wielu Polaków). Przecież nawet brytyjski konserwatyzm to opozycja polskiego, małżeństwa jednej płci forsował David Cameron, medyczną procedurę in vitro dzieci trojga rodziców także zaakceptował rząd Camerona, podobnie jak eksperymenty na embrionach. Sodoma i Gomora, to już francuscy socjaliści są bardziej konserwatywni. Może chodzi o względy językowe?

Nienazwana wprost koncepcja Międzymorza, czyli sojuszu regionalnego od Bałtyku do Adriatyku, też wygląda dość dziwnie, choć pojawiała się już wielokrotnie, więc nie dziwi. Dziwi tylko, jak można ją proponować, twierdząc, że polityka zagraniczna ma być oparta na wspólnocie interesów – akurat w tym regionie trudno wymienić katalog wspólnych interesów, nawet z Węgrami dzieli nas rzecz o strategicznym znaczeniu, czyli wizja bezpieczeństwa energetycznego i wynikającego z niej stosunku nie tylko do Rosji, ale i do polityki klimatyczno-energetycznej UE. I nie możemy liczyć na kraje regionu, że nas poprą w zapowiadanym w informacji kwestionowaniu tej polityki.

Najważniejsza jest jednak definicja podmiotowości i suwerenności. Chcemy być w Unii, ale rozumianej jako wspólnota suwerennych państw, kwestionujemy integrację polityczną. I odrzucamy jednocześnie politykę wielu prędkości. Jakie jednak mamy instrumenty, żeby przeciwstawić się decyzji unijnego rdzenia, jeśli ten zdecyduje pogłębić integrację w swych granicach? Chyba żadnych.

Możemy kompensować swoją słabość retoryczną asertywnością i grą na Stany Zjednoczone. To jednak oznacza konieczność poparcia TTIP, czyli Transatlantyckiego Partnerstwa na rzecz Handlu i Inwestycji, co czyni Witold Waszczykowski (koledzy i koleżanki z propisowskiej lewicy chyba musieli się zmartwić, bo po buńczucznych zapowiedziach ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela liczyli, że się rząd postawi):

W relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, nasze partnerstwo w coraz większym stopniu obejmuje wymiar gospodarczy, współpracę energetyczną, a także obiecujący obszar innowacji i rozwoju wysokich technologii. Polsko-amerykańskie relacje gospodarcze są elementem partnerstwa ekonomicznego Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi, które mamy zamiar rozwinąć z korzyścią dla wszystkich stron w ramach Transatlantyckiego Partnerstwa na rzecz Handlu i Inwestycji (tzw. TTIP).

Co jednak oznacza ta deklaracja w istocie? Oczywiście zgodę na ograniczenie polskiej suwerenności w wymiarze gospodarczym. Na co wtedy asertywność polityczna, kiedy prawdziwym suwerenem w świecie TTIP będą agencje ratingowe? To największa sprzeczność w wizji polityki zagranicznej obecnej władzy.

TTIP ma sens wtedy, gdy porozumieniu towarzyszyć będzie silniejsza integracja polityczna UE, by w ramach wspólnej unijno-amerykańskiej przestrzeni handlowej dysponować silniejszymi instrumentami równoważenia siły kapitału siłą polityczną (choćby kwestia opodatkowania korporacji transnarodowych – tylko instytucje UE dysponujące silnym mandatem politycznym są w stanie skutecznie egzekwować należności, bo nawet tak silny rząd jak brytyjski jest praktycznie bezsilny, wystarczy popatrzeć na warunki ugody podatkowej z Google).

Jeśli celem polskiej polityki zagranicznej ma być zapewnienie bezpieczeństwa Polsce i Polakom, a środkiem do tego celu wzmocnienie podmiotowości państwa, to niestety po wystąpieniu Witolda Waszczykowskiego nie czuję się bezpieczniej. Za dużo w nim sprzeczności i wishful thinking.