Koniec wakacji z Ukrainą w tle
Dziś być może dojdzie do przełomu w ukraińskim kryzysie, jeśli jednak nawet zawieszenie broni wejdzie w życie, to sam kryzys potrwa jeszcze długo. A być może nawet będzie po prostu sposobem na zarządzanie sytuacją na strategicznych odcinkach rosyjsko-ukraińskiego pogranicza.
Nikt nie ma dostatecznej siły, żeby sprawy doprowadzić do końca: Rosji nie stać na otwartą wojnę (warto w tym kontekście przeczytać tekst Lilii Szewcowej o rosyjskiej pułapce), Ukrainy na odzyskanie kontroli w sytuacji, gdy separatystów zaczęły wspierać żołnierze elitarnych rosyjskich oddziałów „na urlopie”, struktury międzynarodowe (NATO, ONZ, UE) same nie wiedzą, jak koniec z ich punktu widzenia miałby wyglądać. Może więc choć przestaną ginąć ludzie.
Patrząc na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, warto jednak oderwać się od prezentystycznej perspektywy i spojrzeć z dystansu. Początek tygodnia spędziłem akurat we Lwowie, uczestnicząc w Tygodniu Sztuki Współczesnej, którego elementem była konferencja o wyobraźni i mentalnych wojnach.
Temat wydawać się może dość abstrakcyjny, zwłaszcza w kontekście realnych wydarzeń na Wschodzie i dziesiątków tysięcy osób, które przyjechały do Lwowa i na zachodnią Ukrainę, uciekając przed wojną. Ukraińcy jednak tym bardziej poszukują odpowiedzi, kim sami w tej rzeczywistości są i co się z nimi dzieje.
W 1991 r. Ukraina odzyskała niepodległość, lecz ani ten fakt, ani też Pomarańczowa Rewolucja 2004 r. nie wywołała ogólnospołecznego procesu tworzenia wspólnej tożsamości, zastępowało ją przywiązanie do wspólnego państwa, dzielone zarówno przez lwowian, jak i mieszkańców Doniecka. Inne jednak rozumienie ukraińskiej tożsamości mieli mieszkańcy Galicji, inne Zaporoża. Sytuacje radykalnie zmienił Majdan.
Po pierwsze, ujawnił on głęboką przemianę podmiotowości ukraińskiego społeczeństwa, głęboką indywidualizację, jaka się dokonała w ostatniej dekadzie. Majdan stał się agorą, ciągłym wiecem, podczas którego różne, często osobiste narracje tożsamości wchodziły ze sobą w dialog, spór, a nawet gorący konflikt. Jednym z kluczy do zrozumienia tego procesu był dla mnie moment w grudniu ubiegłego roku, kiedy zebrany na Majdanie tłum zaczął skandować: „Ukraina to ja!”.Teraz we Lwowie można było dostrzec wręcz lęk przed używaniem mocnego „My”, scementowanego jakąś silną ideologią, mitem, utopią. Uczestnicy konferencji przypominali nieszczęsne doświadczenia historii, sowiecki komunizm i nacjonalizm Doncowa, wskazując, że tak naprawdę trwająca wojna nie jest wojną z Rosją, tylko wojną z Homo sovieticus.
Nie chodzi wszakże o postkomunistycznego człowieka radzieckiego, lecz o jednowymiarowego człowieka zredukowanego w swej wolności do ram rządzącej nim ideologii. I jednocześnie te same osoby zadawały sobie pytanie, czy możliwe jest w pełni otwarte, wolne społeczeństwo bez jakiegoś dominującego mitu, narracji? W tle zaś czaił się lęk, żeby rzeczywista wojna nie doprowadziła do integracji społeczeństwa na kleju nienawiści wobec adwersarza w konflikcie (z badań socjologicznych wynikało, że jeszcze w maju ponad połowa mieszkańców Ukrainy miała pozytywne nastawienie do Rosji, w Rosji pozytywnie nastawionych do Ukrainy w tym samym czasie było 35 proc.).
Jednocześnie Ukraińcy uczą się od nowa samych siebie. Uchodźcy ze Wschodu, mówiący głównie po rosyjsku przypominają lwowianom, dla których rosyjski kojarzył się z językiem okupanta, że żyją w o wiele bardziej złożonym społeczeństwie. O tej złożoności doskonale przypominają bohaterowie Nebesnej Sotni.
W poniedziałek, 1 września, na Ukrainie, podobnie jak w Polsce, rozpoczął się rok szkolny. Lwów kipiał energią – po południu setki knajp, które działają na Starym Mieście, obsiadła młodzież, ciesząc się z powakacyjnego spotkania. Tak jakby wojna działa się na innej planecie. Niestety, jest znacznie bliżej i tę świadomość widać, gdy się dłużej popatrzy na pozornie beztrosko bawiących się przy winie i piwie ludzi.