Rzecz o mądrej decentralizacji
Polskie państwo toczy rak plemiennych wojen, więc przenieśmy spór na poziom regionalny – proponują autorzy „Zdecentralizowanej Rzeczpospolitej”. Sposób to na drugą Szwajcarię czy raczej Bośnię i Hercegowinę?
Inkubator Umowy Społecznej pracuje nad tym projektem od wielu miesięcy, w końcu można przeczytać główne założenia projektu „mądrej decentralizacji” Polski. Jestem gorącym zwolennikiem decentralizacji, z tym projektem mam jednak problem.
Dwa narody
Polaryzacja polityczna w Polsce nie jest niczym nowym, pojęcie „dwóch narodów” ukuło się w epoce stanisławowskiej i towarzyszy nam od ponad 200 lat. Próbą przekroczenia podziału był projekt kościuszkowski i wizja demokratycznego republikanizmu Naczelnika. Pojawiła się zbyt późno, by uratować Rzeczpospolitą. Potem już nigdy nie udało się wymyślić republiki wolnej od ostrego politycznego pęknięcia.
Czy receptą na tę przypadłość może być decentralizacja proponowana w projekcie „Zdecentralizowanej Rzeczpospolitej”? Jej autorzy chcą odpolitycznić państwo i przenieść spór na poziom regionalny, silnych samorządowych województw. Wychodzą z konstatacji, że w Polsce podział polityczny jest także podziałem terytorialnym, wyniki wyborów wyraźnie korelują z granicami geograficznymi. Skoro Podkarpacie jest tradycjonalistyczne i konserwatywne, dlaczego ma naginać się do decyzji ewentualnego rządu liberalno-lewicowego?
Odpolitycznienie państwa
Rząd centralny i centralne ośrodki władzy w takiej wizji miałyby pełnić funkcje koordynacyjne oraz standaryzujące, tak by zapewnić porównywalny poziom usług publicznych mieszkańcom Polski. Centrum nie mogłoby jednak narzucać całości swoich przekonań i wartości.
W gronie autorów tego tekstu mocno różnimy się w ocenie zagrożeń płynących z tego typu działań podejmowanych przez dzisiejszy i poprzednie rządy. Zgadzamy się jednak co do ogólnej konkluzji: niezależnie od wyników wyborów w obecnym scentralizowanym systemie władzy duża część Polaków nie czuje się we własnym państwie gospodarzem. Gdy Polska progresywna nieznacznie wygrywa wybory parlamentarne, konserwatywni Polacy czują się wykluczonym i poniżanym „ludem smoleńskim” czy „moherowymi beretami”. Gdy rezultat jest odwrotny, liberalni obywatele czują się stygmatyzowani jako zapatrzone w Zachód „lemingi” i „gorszy sort”.
Czy zdecentralizowane, czyli zregionalizowane państwo będzie sobie lepiej radzić z podziałami politycznymi? Problem w tym, że geografia polityczna i społeczna Polski jest o wiele bardziej złożona. Po pierwsze, regiony w Polsce nie istnieją jako źródło tożsamości kulturowej (z wyjątkiem może Śląska) ani też politycznej. Olbrzymie różnice występują w samych regionach, Małopolska i Kraków to zupełnie inne przestrzenie społeczno-polityczne, Warszawa niewiele ma wspólnego z Mazowszem. Jeszcze zupełnie inny zestaw społeczno-polityczny tworzą miasta średnie, co świetnie pokazały ostatnie wybory samorządowe.
Nowa geografia polityczna
Propozycja „Zdecentralizowanej Rzeczpospolitej” odwołuje się do anachronicznej z punktu widzenia Polski terytorialnej wizji geografii politycznej. Tymczasem decentralizacja, jeśli miałaby iść z duchem czasu i polską specyfiką, powinna odwoływać się do geografii politycznej odnoszącej się do przestrzeni społecznej, która w dzisiejszych czasach tylko częściowo pokrywa się z terytorium. Jedynym realnym wymiarem tej geografii jest w Polsce gmina i staje się miasto (oczywiście w sensie ustrojowym też będące gminą, ale w sensie podmiotowości zbiorowej mieszkańców jest czymś odmiennym).
Polska polaryzacja polityczna jest w dużej mierze skutkiem fragmentacji społecznej, tego, że jesteśmy archipelagiem wysp różnych zbiorowych tożsamości (o nakładających się często granicach), ze wspólnym językiem, który bardziej dzieli, niż łączy, i jedynym rzeczywiście wspólnym mianownikiem łączącym Polaków jest sałatka jarzynowa – do jej spożywania przyznaje się 97,4 proc. mieszkańców Rzeczypospolitej. Przy dużej fragmentacji społeczno-kulturowej naturalnym pomysłem jest próba integracji politycznej, która z kolei musi prowadzić do binarnego podziału sfery publicznej.
Groźba bałkanizacji
Zejście na poziom regionu niewiele zmieni, bo przy braku historycznej i kulturowej legitymizacji dla silnej władzy regionalnej wewnątrzregionalne polaryzacje będą jeszcze silniejsze, co może doprowadzić do bałkanizacji Polski, a nie jej „szwajcaryzacji”. Polecam przy okazji argumenty, jakie pojawiły się w Ukrainie podczas dyskusji o decentralizacji kraju, która oparta jest na wzmocnieniu funkcji miast i gmin.
Decentralizujmy więc, wzmacniając to, co w dotychczasowej decentralizacji udało się najlepiej. Tak czy inaczej musimy sobie opowiedzieć i urządzić Rzeczpospolitą na nowo, nie tyle ze względu na polaryzację polityczną, ile dlatego, że przed nami otchłań wyzwań, jakich jeszcze nigdy nie ćwiczyliśmy. Czas zacząć o nich poważnie rozmawiać.