Uwaga! Granica
Granica. Terytorium. Tożsamość. Różnica. Przynależność. Mapa. Wojna. Przemoc. Kres. W jakim stopniu istniejące granice kształtują nasze umysły i wyobraźnie, a na ile istniejące podziały świata mające wyraz także w granicznych szlabanach i zasiekach są zmaterializowanym wyrazem naszej wyobraźni?
Po odpowiedź warto wybrać się na wystawę „Uwaga! Granica” w Lublinie i Białymstoku.
Wystawa „Uwaga!Granica” to niezwykłe wspólne przedsięwzięcie lubelskiej Galerii Labirynt i białostockiego Arsenału z kuratorami-dyrektorami tych instytucji, Moniką Szewczyk i Waldemarem Tatarczukiem. Zaprosili znakomitych polskich i niepolskich artystów, by zmierzyli się z pytaniem, które każdy chyba odczuwa w metafizycznym wręcz natężeniu, gdy przekracza prawdziwą granicę. Prawdziwą, a więc taką, gdzie szlabany oddzielają od siebie terytoria, szlabanów tych pilnują uzbrojeni strażnicy dysponujący arbitralną władzą – mogą wpuścić, mogą nie wpuścić.
Mieszkańcy Unii Europejskiej, zwłaszcza ci młodsi, zapomnieli już emocje, jakie dostarczało np. przekraczanie granicy kolejowej między Berlinem NRD-owskim i Berlinem Zachodnim, dziś w strefie Schengen granice nie istnieją. Wystarczy jednak podjechać do Hrebennego, by się przekonać, że Unia Europejska gdzieś się jednak kończy i koniec tego terytorium zaznaczony jest na twardo, szlabanami, zaoranym pasem granicznym, intensywną kontrolą celną.
Razi arbitralność takiej organizacji świata. Na Słowację jadę, nie widząc strażnika, od Ukrainy odgranicza mnie mur. Mur, którego istnienie oczywiście wynika z różnych uzasadnień i który jednocześnie też daje podstawy do ich kwestionowania. No bo dlaczego graniczna linia przebiega w tym, a nie innym miejscu?
Dopóki istnieją granice mające chronić terytorialną trwałość państw, dopóty nie zniknie pokusa do ich kwestionowania. Pokazali to Rosjanie, anektując Krym w 2014 r. wbrew dogmatowi o nienaruszalności granic w pojałtańskim świecie. Okazało się, że siła granicy jest funkcją siły politycznej woli. Doskonale związek ten widać we wschodnich Karpatach. Podejście na Howerlę biegnie wzdłuż przedwojennej granicy polsko-czechosłowackiej.
Przypominają o tym stuletnie już, doskonale jednak zachowane słupki graniczne. Dziś znaczą granicę między województwami, na jakie podzielona jest Ukraina. Komentarzem do tych słupków są również stuletnie pozostałości zasieków – resztki drutu kolczastego znaczącego pozycje bojowe z 1916 r. wzdłuż grzbietu Smotrycza. Ludzie włazili na ponad 1500 m, żeby się zabijać, by potem, gdy walki się skończyły, spuentować je wmurowaniem granicznych słupków.
Wiem, naiwne filozofowanie, ale trudno patrzeć inaczej na te słupki i zasieki w środku majestatycznych, bezkresnych niemal gór niż z poczuciem absurdu. Czuł go znakomicie Jarosław Hašek, opisując w swej opowieści o wojaku Szwejku inny kawałek Karpat i bitwę o przełęcz Łupowską:
W starej sośnie koło dawnego dworca kolejowego, z którego pozostała tylko kupa rumowisk, tkwił granat, który nie wybuchł. Wszędzie widać było odłamki granatów, a gdzieś w bezpośredniej bliskości musiano pochować zwłoki żołnierzy, ponieważ zalatywało straszliwym odorem rozkładającego się ciała. O tym, że tędy przechodziły masy wojsk i że tu krótko lub długo obozowały, świadczyły ludzkie nieczystości pochodzenia międzynarodowego, należące do wszystkich narodów Austrii, Niemiec i Rosji. Te nieczystości po żołnierzach wszystkich narodowości i wszystkich wyznań religijnych leżały obok siebie lub piętrzyły się jedne na drugich i ani myślały bić się ze sobą. (Kilka lat temu pisałem o tym kawałku granicy w tekście „Czerwony wagonik” opublikowanym w „Krytyce Politycznej”).
Na wystawie w lubelskim Labiryncie (do Białegostoku jeszcze nie dotarłem) wybrzmiewa z całą siłą i pełną grozą. Bo przy całej retoryce o globalizacji najlepszym globalnym biznesem jest budowa granicznych murów oddzielających UE od nie-UE, USA od Meksyku, Izrael od strefy Gazy, Indie od Pakistanu i Bangladeszu.
Mury te przywracają materialność i strukturę światu, który za sprawą smartfonów i internetu stracił przestrzenność, zamieniając się w zbiór koordynat GPS. Im bardziej zanurzamy się w bezwymiarowej przestrzeni hybrydowej, tym mocniej rzeczywistość domaga się respektu, wypluwając kolejny mur. Tak jakby te mury były ostatnim aspektem rzeczywistości, jaki można kontrolować.