Sierpień. Wyobraźnia naszą bronią

Autor: Artur Andrzej, na licencji CC 0

Wybuch Solidarności w 1980 r. to jeden z nielicznych momentów w naszych dziejach, kiedy aktywnie współtworzyliśmy historię uniwersalną. Solidarność, totalny ruch społeczny, zmieniła nie tylko Polskę i Polaków – pokazała, jaka siła tkwi w podmiotowości zdolnego do samoorganizacji społeczeństwa.

Solidarność nie miała prawa się wydarzyć. W państwie już może nie totalitarnym, ale ciągle w autorytarny sposób kontrolującym wszystkie sfery życia, legitymizującym się marksistowsko-leninowską ideologią, masowy ruch społeczny zainicjowany przez robotników wydawał się niemożliwy.

W 1979 r. popularności zaczęło nabierać pojęcie próżni socjologicznej wprowadzone przez socjologa Stefana Nowaka. W tekście, jaki ukazał się m.in. w katalogu wystawy „Polaków portret własny”, pisał o niezwykłej cesze polskiego społeczeństwa: rozjezdzie między tzw. obiektywną strukturą społeczną (czyli tym, jakie społeczeństwo rzeczywiście tworzymy) a strukturą subiektywną (czyli tym, jak o sobie myślimy i się widzimy).

Tak więc już w latach 70. byliśmy na ówczesną miarę rozwoju społeczeństwem ustrukturyzowanym w sposób nowoczesny, w świecie wartości i symboli jednak tej struktury nie dostrzegaliśmy. Nasza społeczna wyobraźnia posługiwała się tylko dwoma poziomami odniesienia: rodziną i przyjaciółmi oraz narodem. Pomiędzy była próżnia. W tym samym tekście Stefan Nowak zauważył istnienie dwóch prodemokratycznych warstw: inteligencji, co specjalnie nie zaskakuje, oraz wykwalifikowanych robotników, co może zaskakiwać bardziej, bo wydawałoby się, że powinni oni bardziej być związani z systemem. Nie byli, różnili się natomiast od inteligencji tym, że robotnicy hołdowali wartościom egalitarnym, inteligenci merytokratycznym.

Solidarność się udało – mimo niedostatku wyobraźni społecznej, który generował ową próżnię, wypełniła ją praktyka bycia razem, wypracowywana każdego dnia w fabrykach i zakładach pracy oraz doświadczenie samoorganizacji po wcześniejszych zrywach. Lipiec i sierpień 1980 r. pokazały, że po prostu społeczeństwo w Polsce istnieje i jest zdolne do samoorganizacji i podmiotowego działania. Efektem była opisywana przez Alaina Touraine’a synteza powstania narodowego, robotniczego zrywu i ruchu społecznego. Efektem tej syntezy był totalny ruch społeczny, zdaniem francuskiego socjologa najważniejsza innowacja społeczna drugiej połowy XX stulecia.

Niestety, z czasem powrócił syndrom próżni socjologicznej, która okazała się funkcjonalna dla budowy nowej Rzeczypospolitej zgodnie z neoliberalnym schematem polegającym na haśle Margaret Thatcher: „There is no such thing as society”. Doświadczenie Solidarności okazało się zbyt złożone i problematyczne, by inaczej niż w sposób zredukowany, mitologizujący postaci i wydarzenia uczestniczyć w tworzeniu opowieści o nowej, demokratycznej Polsce. Mimo uszu puszczaliśmy ostrzeżenia życzliwych obserwatorów, choćby Davida Osta, gdy pisał o „Klęsce Solidarności”. Bardziej przekonywał Charles Taylor tłumaczący bodaj w 2000 r., że odejście od ideałów sprawiedliwości społecznej na rzecz efektywności było niezbędne.

Ten deficyt rozumienia fenomenu Solidarności długo nie dawał mi spokoju, zastanawiałem się, czy rzeczywiście należy pozostawić go historii, czy można z niego czerpać inspirację dziś? Jednym z kluczy łączących przeszłość z teraźniejszością jest dla mnie „Etyka solidarności” Józefa Tischnera. Reinterpretowałem ją w 2005 r. w Niezbędniku inteligenta poświęconym Solidarności, pokazując, że refleksja o pracy jako dialogu sformułowana w epoce przemysłowej doskonale nadaje się do myślenia o pracy w czasach, kiedy głównym źródłem wartości ekonomicznej jest praca niematerialna.

Cieszę się, że dziś Solidarność ciągle inspiruje do ciekawych poszukiwań. Jest książka Jana Sowy „Inna Rzeczpospolita jest możliwa”, jest film i książka Marty Dzido odkrywająca kobiece oblicze Solidarności, w końcu wydarzył się znakomity projekt teatralny „Solidarność, rekonstrukcja” Pawła Wodzińskiego i Bartka Frąckowiaka, wieńczący ich pobyt w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Okazało się, że takie wydarzenie jak legendarny I Zjazd Solidarności może być tworzywem dla wybitnego artystycznie i mądrego zarazem w warstwie interpretacyjnej spektaklu.

Owszem, chciałoby się więcej podobnych przedsięwzięć. Ale cieszmy się z tego, co mamy, bo to skuteczne antidotum na zalew nikczemnego kłamstwa, jakim posługuje się obecna władza. Władza, która jest w dużej mierze skutkiem owej klęski Solidarności, redukcji pamięci po niej i związanej z nią atrofii społecznej wyobraźni, która do dziś ciąży nad obozem liberalnym. Tej wyobraźni potrzebujemy dziś niezwykle, by wypełnić polską próżnię socjologiczną nową treścią. Musimy uwierzyć, wbrew inteligenckiemu marudzeniu za Norwidem, że jesteśmy społeczeństwem, tylko tego nie potrafimy dostrzec. I jako społeczeństwo zdolne do działania musimy wyobrazić siebie sobie na nowo i na nowo sobie opowiedzieć.

Naszą bronią wyobraźnia.

Poniżej mój tekst „Praca i rynek” z 2005 r.

O pracy i rynku

Przeczytajmy ponownie „Etykę solidarności” ks. prof. Józefa Tischnera. Pisana w innych realiach, dostarcza odpowiedzi także dziś, gdyż mówi nie tylko o etyce pracy, ale także o dialogu i komunikacji społecznej – wyznacznikach etyki rynku.
Pogodny październikowy dzień 1980 r., już po podpisaniu porozumień sierpniowych, ale jeszcze przed sądową rejestracją NSZZ Solidarność. Na Wawel zjeżdżają przywódcy ruchu z Lechem Wałęsą na czele. W katedrze królów Polski uczestniczą we mszy św., podczas której ks. prof. Józef Tischner wygłosił słynne kazanie „Solidarność sumień”. Słynne, bo choć bardzo krótkie, miało dla solidarnościowego etosu znaczenie definiujące.

Tischner podjął w swym wystąpieniu próbę przeformułowania doświadczenia robotniczego buntu, lokalnego w geopolitycznym sensie, w komunikat uniwersalny, zrozumiały dla całego świata.

Próba ta, wbrew panującej w Polsce euforii i życzliwemu zainteresowaniu świata, nie była łatwym zadaniem. Problem główny polegał na znaczeniu słowa solidarność. W tradycji filozoficznej, wyrażanej m.in. przez wielką myślicielkę chrześcijańską pochodzenia żydowskiego Simone Weil, solidarność kojarzono z kolektywizmem. Bo w słowie tym na pierwszy plan wysuwa się zbiorowe My, poczucie grupowej tożsamości oparte na więzach wynikających z „koleżeństwa, z osobistej sympatii lub przynależności do tego samego środowiska społecznego, do tego samego narodu, czy też wyznania religijnego”.

Taka forma kolektywnej tożsamości wyklucza jednak możliwość dialogu, którego istotą jest komunikacja między dwoma osobami, między Ja i Ty. Bez takiej komunikacji, jak przekonuje Weil, nie ma miejsca na sprawiedliwość. A właśnie wśród najważniejszych celów Solidarności – ruchu społecznego – wskazywano przywrócenie prawdy i sprawiedliwości w relacjach społecznych.

Tischner, sam podobnie jak Weil głęboki znawca filozofii dialogu, zdawał sobie sprawę, że rewolucja Sierpnia ’80, mimo swej łagodności i pokojowego przebiegu, może zakończyć się fiaskiem. Stałoby się tak, gdyby jej przywódcy uczynili ze swego ruchu narzędzie historii, mające wymierzyć sprawiedliwość dziejową. Wtedy nie byłoby istotnej różnicy między kolektywizmem komunizmu a nowym kolektywizmem solidarności.

Dlatego już wtedy, 19 października 1980 r. na Wawelu, Tischner narzuca zgromadzonym działaczom „S” inną perspektywę. Pyta głośno: „Cóż znaczy być solidarnym? Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka. Nikt nie jest samotną wyspą. Jesteśmy zespoleni nawet wtedy, gdy tego nie wiemy”. I dalej tłumaczy, że w tym rozumieniu solidarność „nie potrzebuje wroga lub przeciwnika, aby się umacniać i rozwijać. Ona się zwraca do wszystkich, a nie przeciwko komukolwiek”. Tym sformułowaniem Tischner wybijał argumenty „moralnej większości” zwolennikom koncepcji, że świat zamieszkujemy My, moralnie lepsi, i Oni, zdegenerowane pokurcze historii, siłą trzymający się władzy.

Po kazaniu wawelskim nastąpiły następne homilie, by w 1981 r. ukazać się w formie książki o tytule „Etyka solidarności”. Rzut oka na spis treści wyjaśnia w dużej mierze zamysł Tischnera. Wspólnota, Dialog, Praca, Wyzysk, Demokracja, Rewolucja, Przeciwnik, Zdrada, Ojczyzna (patrz ramka). Kapelan Solidarności cierpliwie tłumaczy znaczenie podstawowych pojęć, a forma kazania, choć zapewne nie pozwala na osiągnięcie filozoficznej głębi, to jednak doskonale spełnia funkcje edukacyjne. Jak wspominał w „Tygodniku Powszechnym” działacz Stefan Jurczak: „To te kazania ludzie najlepiej przyjmowali, bo książki Tischnera, zwłaszcza filozoficzne, były dla nas przecież za trudne. (…) Do członków związku lepiej trafiało, jak Tischner bezpośrednio wyjaśniał, co to znaczy »ojczyzna«, dlaczego tak ważna w działaniu jest »wspólnota« i »dialog«, jak rozumieć »zdradę«. (…) Właśnie to ciągłe przypominanie o etyce pracy z jednej strony i godności robotników z drugiej przyczyniło się do tego, że Solidarność nie była tylko zwykłym związkiem zawodowym, który zajmuje się jedynie sprawami socjalnymi, ale wielkim ruchem zmian społecznych, który w końcu obalił komunizm”.

Swoistym zwieńczeniem cyklu kazań składających się na „Etykę solidarności” była homilia „Niepodległość pracy” wygłoszona w trakcie mszy św. otwierającej drugi dzień zjazdu Solidarności (została włączona do oficjalnych dokumentów zjazdowych). To wówczas padło słynne stwierdzenie: „Polska praca jest chora. Właśnie z tego powodu tu jesteśmy, że polska praca jest chora. Jest wielka jak Wisła, ale też jak Wisła zanieczyszczona. Stawiamy dziś pytanie: dlaczego jest chora? Nie jest łatwo na to pytanie odpowiedzieć, ale pewne fakty są jawne. Praca w Polsce, zamiast pogłębiać wzajemność, zamiast być płaszczyzną porozumienia człowieka z człowiekiem, stała się płaszczyzną nieporozumienia, sporu, nawet zdrady. Wody Wisły są brudne. Wody Wisły są nawet krwawe”.

Trudno się było z tą diagnozą w latach 80. nie zgodzić, ale jeszcze trudniej było zrozumieć etyczny projekt Tischnera.
Im bliżej 1989 r., tym bardziej odległa wydawała się „Etyka solidarności” od realnych rozwiązań, które mogły uzdrowić polską pracę. Z gorliwością neofitów zamieniliśmy lektury. „Nie od przychylności rzeźnika, piwowara lub piekarza spodziewamy się naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Nie odwołujemy się do ich humanitarności, lecz do ich egoizmu, i nie mówimy im o naszych potrzebach, lecz o ich korzyściach” – pisał w 1776 r. Adam Smith w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”.

To właśnie biblia ekonomii liberalnej wraz z jej neoliberalnymi interpretacjami autorstwa m.in. Miltona Friedmana stworzyły dogmatyczny szkielet polskiej transformacji ustrojowej, wieńczącej rewolucję Solidarności z 1980 r. „Etyka solidarności” (podobnie zresztą jak ogłoszona w 1981 r. papieska encyklika o pracy „Laborem exercens”) nigdy po 1989 r. nie doczekała się poważnej reinterpretacji, dla jednych zbyt antyliberalna, dla innych zbyt kościelna.

Nie miejsce tu, by oceniać sukcesy i porażki naszej transformacji. Niewątpliwie klęską największą jest to, że polska praca nadal jest chora. Pod tym względem diagnoza Tischnera nie straciła nic na aktualności, zmiana systemu doprowadziła jedynie do zamiany ekonomizmu marksistowskiego na ekonomizm neoliberalny. Jeden i drugi jest dla pracy niebezpieczny, bo czyni świadczoną przez człowieka pracę, jak każdy inny towar, wyłącznie przedmiotem gry ekonomicznej, tym samym zamieniając w konsekwencji w przedmiot samego człowieka.

Jak odkrył wielki niemiecki socjolog Max Weber, niewidzialna ręka kapitalistycznego rynku nie działa skutecznie sama z siebie, mocą tajemnej samoorganizacji prywatnych egoizmów. By rzeczywiście działała dla dobra wspólnego, musi nią kierować etyka, inaczej społeczeństwo legnie w gruzach. Etyka ta jednak musi być zgodna z duchem kapitalizmu w danej epoce. W pierwszym etapie rewolucji przemysłowej kapitalizmowi sprzyjała, zdaniem Webera, tzw. etyka protestancka, promująca pracowitość i oszczędność.

Ale, jak przekonuje francuski kontynuator Webera Luc Boltanski, duch kapitalizmu zmienia się wraz z samym kapitalizmem i sposobami, w jaki wytwarza się wartość ekonomiczna i akumuluje kapitał. Dziś wkroczyliśmy w epokę, kiedy o strukturze gospodarki decyduje sfera niematerialna i praca niematerialna. Główną substancją współczesnej gospodarki nie jest już materia, ale informacja i wiedza. Substancji tej nie wydobywa się w kopalniach ani nie montuje przy fabrycznych taśmach. Powstaje ona i nabiera ekonomicznej wartości podczas procesów komunikacji społecznej, takich jak nauka, doradztwo, wytwarzanie oprogramowania przez sieci programistów czy też szeroko rozumiane przetwarzanie symboli. Sfera produkcji wkracza w intymną sferę porozumiewania się między ludźmi. Duch kapitalizmu „niematerialnego” potrzebuje odpowiedniego projektu etycznego.

Nie trzeba go daleko szukać. Wystarczy zdjąć z półki i odkurzyć „Etykę solidarności”, a następnie uważnie ją przeczytać z dzisiejszej perspektywy. Największym osiągnięciem Tischnera było wykazanie, że praca jest rodzajem dialogu. Służy nie tylko tworzeniu wartości ekonomicznej, jest nie tylko warunkiem samorealizacji człowieka, ale stanowi niezwykle istotną część sfery komunikacji społecznej.

Stwierdzenie to w 1980 r. miało znaczenie o tyle ważne, bo pozwoliło nadać walce robotników głębszy sens. Pokazywało, że ich celem jest nie tylko realizacja postulatów socjalnych, ale naprawa dialogu społecznego, którego praca jest jednym z mediów. Dialogu, nad którego wszystkimi aspektami system komunistyczny próbował rozciągnąć totalną kontrolę. Rewolucja Sierpnia ’80 ten komunikacyjny monopol złamała, wyzwalając kaskadę zmian w strukturze społecznej, wobec których system władzy realnego socjalizmu okazał się nieadekwatny. „Król odchodzi, bo okazał się niepotrzebny” – pisał Tischner w rozdziale „Rewolucja”.

Dziś nastąpiło swoiste odwrócenie relacji. Praca nie jest już tylko jednym z mediów społecznego dialogu, to sam dialog w coraz większym stopniu staje się pracą o fundamentalnym znaczeniu dla współczesnego kapitalizmu. Coraz więcej wyników badań ekonomistów i socjologów pokazuje, że zjawiska tak istotne dla gospodarki i społeczeństwa jak wytwarzanie i upowszechnianie innowacji, pogłębianie i aplikacja wiedzy mają charakter społeczny i są skutkiem aktywności komunikacyjnej ludzi.

Wraz ze wzrostem znaczenia ekonomicznego tych zjawisk coraz większa część komunikacji społecznej znajdować się będzie w sferze zainteresowań kapitału i rynku. Jednym z przykładów tej tendencji jest coraz powszechniejsze poddawanie systemów edukacyjnych logice rynku. Innym, w Polsce jeszcze nieco abstrakcyjnym, rozwój wszelkiego rodzaju komercyjnych usług doradztwa w sferach, które wcześniej były obszarem komunikacji intymnej, od pośrednictwa matrymonialnego po konsulting macierzyński czy też pomagający rekonstruować tożsamość i osobowość, a nawet poczucie seksualności.

Rynek nie jest jednak ani dobry, ani zły. Rynek może wspomagać powstawanie wspólnego dobra. Może też wydatnie, przejmując kontrolę nad dialogiem społecznym, doprowadzić do społecznej destrukcji, podobnie jak ma to miejsce w systemach totalitarnych.

Przeczytajmy ponownie „Etykę solidarności”. Pięć lat temu, podczas dwudziestej rocznicy Sierpnia, taka próba wypadła bardzo blado. Jednym z ciekawszych głosów był opublikowany w „Znaku” esej wybitnego filozofa kanadyjskiego Charlesa Taylora, który dostrzegał napięcie między logiką demokracji, dla której solidarność jest niezbędnym warunkiem istnienia, i logiką rynku, któremu bardziej w smak egoizm i kult efektywności, jakiemu solidarność może przeszkadzać. „Solidarność – jak to pokazał w sposób poruszający i przekonujący ksiądz Tischner – jest w naszych demokratycznych czasach niezbędnym imperatywem; zarazem jednak jest to wezwanie, na które nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć bezwarunkowo. Na tym polega tragizm naszego położenia”.

Może jednak po dalszych pięciu latach, po kolejnych doświadczeniach płynących z upowszechniania się nowego ducha kapitalizmu jesteśmy bliżsi rozwiązania paradoksu Tischnera/Taylora? Skuteczna społeczna komunikacja jest niemożliwa bez etyki solidarności. Czy w takim razie etyka ta nie jest także warunkiem ekonomicznej skuteczności w epoce, gdy dialog staje się dominującą formą pracy?