Fenomen polskiej polskości
Lubię oglądać Polskę przez okulary tekstów Doroty Masłowskiej, bo jak nikt czuje ten fenomen naszego kraju, odkryty w „Między nami dobrze jest”: we Francji jest Francja, w Niemczech są Niemcy, nawet w Czechach są Czechy, a tylko w Polsce jest Polska.
Ponieważ żaden tekst nie wyczerpie fenomenu polskiej polskości, Masłowska bierze się zań – ze znakomitym rezultatem – w kolejnej książce: „Jak przejąć kontrolę nad światem nie wychodząc z domu”.
Jak dotrzeć do jądra polskiej polskości w czasach, kiedy te same fakty każdy rozumie po swojemu, a polski naród można zdefiniować jako wspólnotę, którą dzieli wspólny język? Dorota Masłowska znalazła doskonały klucz, swe osobiste doświadczenie podróżowania środkami transportu publicznego z obrazami Polski, jakich dostarczają seryjne produkcje telewizyjne: telenowele, paradokumenty i inne produkcje wypełniające czas emisyjny między reklamami.
Spojrzenie ma Masłowska przenikliwe, co najbardziej widać w rozdziale „Słowiki”, analizującym fenomen paradokumentu, który opanował polską telewizję i zalewa anteny opowieściami o codziennym życiu z perspektywy „zwykłych ludzi”. Już wydaje się, że pisarka na ten chwyt daje się nabrać, gdy pisze:
Paradokumenty to neoseriale lustra, zaludnione przez niepięknych, niezoperowanych, grubych, bełkoczących, śmiesznych, takich jak ty i ja. Lustra, w których rzeczywistość jest (niemal) tak brzydka jak w rzeczywistości, a meblościanki ciągle zalepione są kalkomanią.
Po chwili analizy pokazującej, że paradokumenty z ich estetyką są wyrazem ludowego buntu przeciwko celebryckiemu standardowi „politycznej poprawności”, czy raczej normie estetycznej, czujnie zadaje pytanie:
Czy ta słynna prawdziwość paradokumentów jest aż tak prawdziwa? Czy rzeczywiście są one bliżej polskiej rzeczywistości niż prawilne produkcje TVP? Moim zdaniem nie; są po prostu w inny sposób daleko.
Na czym więc polega ich fenomen? Paradokumenty to:
…neogawędy ludowe, odwołujące się do bardzo pierwotnych funkcji narracji. Do opowieści jako formy społecznego współbycia; spędzania razem czasu; wspólnego zabijania go. Zimowania, przeczekiwania, mentalnego koczowania. Ich targetem są „niemłodzi, niewykształceni, z niewielkich ośrodków”, „niełapiący się na »Grę o tron« i »Stranger Things«”. Ci, którzy chcą, żeby po prostu coś znajomo wrzeszczało i szarpało się w tle, kiedy jedzą wodzionkę. Ci, dla których telewizor jest często jedynym rozmówcą i krewnym, oknem na świat. I to przed nim, jak zimę, przeczekują zły czas.
Dorota Masłowska heroicznie poświęciła siebie i setki godzin swego czasu, żeby obejrzeć za nas to, czego byśmy pewno nigdy nie obejrzeli: „Słoiki”, „Azja Express”, „Kuchenne rewolucje”, wraca też do starych produkcji, przypominając „Dynastię”, która towarzyszyła polskiemu powrotowi do kapitalistycznej nowoczesności. Nie po to jednak, żeby opowiedzieć, co zobaczyła na ekranie, tylko właśnie tak jak powyżej, żeby odsłonić kolejne fragmenty polskiej polskości, kondycji życia Polaków zamieszkujących XXI wiek, która wymyka się jakiejkolwiek bezpośredniej reprezentacji, czy to symbolicznej, czy to metodami naukowymi.
Masłowskiej udaje się przekroczyć tę barierę, znajduje swój klucz do „polskiej duszy” (której na imię wielość) nie tylko dzięki przenikliwości, ale i absolutnemu słuchowi językowemu. Dzięki niemu chwyta nieistotne z pozoru szczegóły ukryte w rozmowach i tekstach, jakimi raczymy się w kontaktach bezpośrednich lub konsumując strumienie medialnej popkultury, by wzmocnić je i wyartykułować po nadaniu literackiego szlifu. Na koniec jeszcze jeden fragment, wieńczący analizę „Azja Express”:
Emocje, które budzi program, komentarze, cała ta budująca się wokół niego wielogłosowa opowieść stanowią niewątpliwie niezwykły materiał socjologiczny. Jego analiza wykracza już daleko poza rozmiary tego artykułu i moje nerwy, ale niewątpliwie jest to posiew z duszy Polaka A.D. 2016. A ta, jak zwykle, w zaawansowanym procesie gnilnym: tak samo barwna, jak niezbyt apetyczna.
Smacznego!