Gdzie jest Polska?
Zbieram powoli okruchy tego, co działo się w sobotę i niedzielę w Polsce. W Warszawie kolejna miesięcznica z policyjną interwencją wymierzoną w posiadaczy białych róż. W Przemyślu setki policjantów potrzebnych, by Ukraińcy mogli bezpiecznie przejść przez miasto z procesją. A w Lublinie od piątku do niedzieli toczyły się obrady zorganizowanego oddolnie Lubelskiego Kongresu Kultury. Policja nie była potrzebna.
I tak się zastanawiam, gdzie bardziej w ten weekend była Polska: tam, gdzie ludzie rzeczowo rozmawiali o przyszłości swojej wspólnoty, czy tam, gdzie dyskusję zastępuje przemoc?Lubelski Kongres Kultury zorganizowany z inicjatywy Waldemara Tatarczuka, dyrektora Galerii Labirynt, w kontekście doniesień sączonych przez centralne media – prezentował się jak wydarzenie Marsa lub niemniej odległego kraju, którego mieszkańcy, gdy coś ich boli, zbierają się, by o tym porozmawiać i poszukać rozwiązań.
A w Lublinie coraz wyraźniej zaczyna doskwierać świadomość, że wyczerpał się impet zainicjowany udziałem w konkursie na tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Przygotowanie konkursowej aplikacji przed blisko dekadą stało się okazją do tego, by opowiedzieć sobie miasto na nowo, zrekonstruować jego tożsamość u szczytu poprzemysłowej transformacji.
W Lublinie proces ten, mimo formalnej przegranej – Europejską Stolicą Kultury został w końcu Wrocław – uznać należy za wielki sukces. Ale nawet największym sukcesem nie można żyć w nieskończoność, również powtarzane przez miejskich urzędników statystyki ilustrujące dynamikę wzrostu nakładów na kulturę, organizacje pozarządowe, nagrody za wdrażanie mechanizmów partycypacji społecznej w końcu przestają robić wrażenie. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego ciągle jesteśmy niezadowoleni?
Bo może być lepiej, choć rzeczywiście, jeśli popatrzeć na Lublin z perspektywy Olsztyna (opisywałem niedawno kilka razy, co dzieje się w tym mieście, w którym Mariusz Sieniewicz zlokalizował akcję najnowszej swej powieści, „Planktonu”), to Lublin jawi się, jakby przynależał do Skandynawii, Olsztyn był zaś miastem „rurytańskim”.
Kiedy jednak Waldemar Tatarczuk rzucił hasło Lubelskiego Kongresu Kultury i zaproponował, by jego programu nie tworzył Komitet Programowy Złożony z Autorytetów, tylko skomponowali go sami mieszkańcy miasta – każdy mógł się zarejestrować i zaproponować temat stolika roboczego (podobnie tworzyliśmy program Kongresu Kultury 2016) – odpowiedziało blisko 300 osób (tyle się zarejestrowało). Zgłoszonych zostało 41 tematów. Nie będę ich wymieniał, można je wyczytać w programie – tworzą ciekawą mapę problemów, które można odczytać symptomatycznie. Otóż widać wyraźnie, że uczestnicy Kongresu mówili o potrzebie skoku jakościowego, który fasadową często dyskusję o partycypacji i uczestnictwie nie tylko w kulturze, ale i życiu miasta w innych aspektach, zamieni w konkretną rzeczywistość.
Ta konkretna rzeczywistość to choćby sfery praktycznego wykluczenia – bariery uniemożliwiające lub utrudniające uczestnictwo i zaangażowanie ludziom z niepełnosprawnościami, mniej zamożnym, słabiej wykształconym, niemającym statusu obywatela miasta (jak np. studenci spoza miasta i z zagranicy, imigranci). To także kwestia otwartych przestrzeni o charakterze współtworzonego przez mieszkańców dobra wspólnego i przeznaczonych do aktywności twórczej i społecznej. To kwestia przestrzeni publicznej i jej kolonizacji przez partykularne interesy grup mieszkańców i kapitału.
Tak więc lublinianie zamiast tłuc się na jednej z ulic, od piątku schodzili się do Galerii Labirynt, by rozmawiać, nierzadko w bardzo emocjonujący sposób, ale po to, by szukać rozwiązań. Dobrą zachętą były słowa Krzysztofa Żuka, prezydenta miasta, który podczas otwierającej Kongres debaty o przyszłości zadeklarował, że jeśli tylko pojawią się konkretne propozycje pomagające nadać nową energię i usprawnić mechanizmy uczestnictwa nie tylko w kulturze, ale i w miejskiej demokracji, zaangażuje miejskie zasoby, by te rozwiązania wdrożyć. Bo jak stwierdził, pieniądze to sprawa techniczna, znajdą się – większym problemem są dobre pomysły.
Czy Kongres wygenerował takie pomysły? Zakończył się prezentacją kilkuset wniosków podsumowujących debaty w ramach stolików roboczych. To dobry początek roboty, jaka jeszcze jest do wykonania – ta wielość spostrzeżeń, czasem komplementarnych, czasem wykluczających się, musi złożyć się w nową narrację o mieście. Doskonałym do tego narzędziem będzie trwający właśnie projekt Foresight Lublin 2050. Pozostaje pytanie: gdzie bardziej w ten weekend była Polska? Mam nadzieję, że w Lublinie, który pokazał, że jeszcze nie straciliśmy zdolności do twórczej rozmowy w imię dobra wspólnego.