A więc Trump
Tak, znam argumenty: Donald Trump nie będzie jako prezydent USA robił tego, co mówił jako kandydat na prezydenta. Z większością w obu Izbach Kongresu i Sądem Najwyższym o składzie, jaki ukształtuje się po niezbędnych nominacjach, nowy prezydent będzie dysponował olbrzymią możliwością działania. Jak ją wykorzysta?
To oczywiście główne pytanie, z jakim mierzą się analitycy. Raczej źle zapowiada się przyszłość procesu klimatycznego, międzynarodowa integracja gospodarcza też spowolni, a TTIP trafi na półkę. Czy tam także trafią już obowiązujące traktaty, jak NATO?
Kluczowe pytanie dla krajów członkowskich graniczących z Rosją. Sądząc po kampanijnych zapowiedziach i oczekiwaniach elektoratu, Donald Trump będzie dążył do bardziej izolacjonistycznej polityki USA. Wielu analityków zwraca jednak uwagę, że taki izolacjonizm w dzisiejszym świecie jest niemożliwy – próżnię próbować będą wypełnić inne państwa rywalizujące z USA w globalnym podziale wpływów, co prędzej czy później doprowadziłoby do konfrontacji i przypomniało o konieczności zaangażowania.
Okazać się więc może, że w wymiarze polityki międzynarodowej aż tak wielkich zmian nie będzie, ba – inspirowana izolacjonizmem wstrzemięźliwość administracji Trumpa może być nawet lepsza niż rewolucyjny ekspansjonizm George’a W. Busha. Jak będzie, oczywiście nie wiadomo – wiadomo, że politykę nowego prezydenta będzie szczególnie intensywnie sprawdzać Rosja.
I wiadomo, że pada kolejny po Wielkiej Brytanii filar polskiej polityki zagranicznej. Trudno o bardziej spektakularne fiasko strategii obliczonej na Wielką Brytanię i USA. Jak teraz wrócić do Europy, bo tylko odbudowa jej siły stwarza jakiekolwiek szanse na bezpieczeństwo w nowym świecie?
Bo świat, jaki znaliśmy, skończył się, nie z powodu wyboru Donalda Trumpa – ten wybór jest przypieczętowaniem procesu dobrze od lat opisywanego przez badaczy. Opis miał jednak niewielki wpływ na działanie elit politycznych i gospodarczych, które nie potrafiły wyciągnąć wniosków choćby z takich ruchów jak Occupy Wall Street z jednej strony oraz Tea Party z drugiej. Nie doprowadziły do niezbędnej korekty, więc nastąpił bunt coraz większej grupy określanej czasami niezbyt elegancko „white trash”, biały odpad.
To przegrani postindustrialnej zmiany cywilizacyjnej, już nie tylko robotnicy nieistniejącego przemysłu, ale także coraz liczniejsze szeregi niższych warstw klasy średniej. Ich realne dochody albo zmalały, albo w najlepszym wypadku stoją w miejscu od dekad, rośnie natomiast zadłużenie związane choćby z coraz wyższymi kosztami wykształcenia. Pisze o tym Robert Putnam w książce „Our Kids. American Dream in Crisis”. Tak, Amerykańskie Marzenie wyczerpało się, Trump przekonał, że je odnowi.
I tu dochodzimy do istoty tego, co się stało. Wraz z wygraną Trumpa kończy się, pytanie czy bezpowrotnie, Ameryka jako projekt oświeceniowy. Wygrał kandydat, który oparł swoją kampanię nie tyle na kłamstwie, co taki, który po prostu zrezygnował z kategorii prawdy. Bo o ile Hillary Clinton można zarzucić, że z prawdą się rozmijała co jakiś czas, Trump prawdy rozumianej jako „zgodność zdań z faktami” nawet nie dotykał.
Być może dotykał prawdy głębszej, rozumianej bardziej po heideggerowsku prawdy społecznego bytu, wyrażającej się w nieskrępowanym gniewie na porządek ustalony przez establishment. Problem w tym, że w pakiecie idzie zagrożenie dla całego pakietu oświeceniowych wartości, których wyrazem był projekt emancypacyjny, a jego spektakularnym przykładem wybór Baracka Obamy na prezydenta. Kolejnym krokiem miał być wybór pierwszej kobiety na najważniejsze stanowisko USA.
Pytanie, czy to tylko awaria, czy też koniec krótkiej w sumie, bo trwającej nieco ponad dwieście lat przygody z nowoczesnością?