Na Wschodzie bez zmian, czyli groźba wojennej eskalacji
Pisałem niedawno na fejsbuku o systematycznych doniesieniach rosyjskiej „Nowoj Gazety” zapowiadających możliwość eskalacji wojny zarówno w Donbasie, między armią ukraińską i siłami separatystów, jak i bezpośrednie operacji militarnej ze strony Rosji.
Kreml właśnie zaczął realizować elementy „gruzińskiego” scenariusza, tzn. oskarżył Ukrainę o prowokację na granicy z Krymem, w wyniku której zginął rosyjski żołnierz.
Wcześniej przez kilka ostatnich tygodni Rosjanie ściągali pilnie oddziały wojskowe na Krym i nad północną granicę z Ukrainą. Czy, jak analizuje to dzisiejszy „Guardian”, Putin zdecyduje się na bezpośredni atak, wykorzystując czas Olimpiady odciągający uwagę mediów od spraw „lokalnych”?
Nikt zna szczegółowych ustaleń, jakie prezydent Rosji poczynił podczas wczorajszych rozmów z prezydentem Turcji, na pewno jednak relacje wróciły przynajmniej do stanu sprzed incydentu z zestrzeleniem rosyjskiego samolotu. A jednocześnie Turcja dokonała zawrotu antyunijnego i antyamerykańskiego, stając się mniej pewnym sojusznikiem w ramach NATO. Na dodatek prezydent Erdoğan ma dług wdzięczności wobec Putina, bo to rosyjski wywiad pomógł w ujawnieniu i opanowaniu tureckiego puczu (choć nie należy przypuszczać, by Erdoğan zmienił stanowisko w sprawie Krymu oraz Tatarów Krymskich i uznał rosyjską aneksję).
Władimir Putin może czuć się więc pewniej, mając nawet jeśli nie przyjazną, to obojętną Turcję obok, a naprzeciw Unię Europejską osłabioną Brexitem i Stany Zjednoczone prowadzące wyniszczającą kampanię prezydencką.
Pytanie tylko, po co miałby wszczynać wojnę z Ukrainą? Czy jej celem byłby tylko korytarz łączący Krym z Rosją, czy też obalenie władzy w Kijowie? I jednocześnie wzmocnienie swojej pozycji przed nadchodzącymi wyborami do Dumy? Bo jeśli nie wojna, to po co koncentracja wojsk na granicach z Ukrainą i intensyfikacja wojny hybrydowej? A jeśli wojna, to z kolei wiadomo, że choć Ukraina jest zdecydowanie słabsza od Rosji, to jednak inaczej niż w przypadku aneksji Krymu – będzie walczyć. Jak pisze na fejsbuku, Ukraińcy nauczyli się umierać:
Головною цінністю в Європі знову стала сила.
Нам залишається лише зміцнювати армію і нерви.
Україна занадто ліберальна і хаотична, щоб вижити в цій боротьбі, але занадто живуча і навчена вмирати, щоб загинути. Все залежатиме від кожного.
(Główną wartością w Europie znowu stała się siła. Zostaje nam tylko wzmacniać armię i nerwy. Ukraina jest zbyt liberalna i chaotyczna, żeby wygrać w tej walce, ale zbytnio żywotna i nauczona umierać, żeby zginąć. Wszystko zależy od każdego).
To ponure, po pierwsze ze względu na ukraińskich i rosyjskich przyjaciół. Bo wojna przecież już trwa, cierpią w niej głownie cywile – Rosjanie na skutek sankcji, Ukraińcy, bo ponoszą realne straty liczone w tysiącach zabitych i 1,75 mln wewnętrznych uchodźców, do czego dokłada się ekonomiczny kryzys.
Ponure także dlatego, że dzieje się tak blisko. I jeszcze bardziej ponure, że w takim właśnie czasie relacje polsko-ukraińskie psują się błyskawicznie. Krzysztof Szczerski, prezydencki minister, poucza Ukraińców, jak powinni budować swoją tożsamość narodową. Polski Sejm przyjął zaś (22 lipca) uchwałę w sprawie Wołynia, interpretowaną na Ukrainie nie tylko jako wyraz polityki historycznej, ale jako sygnał zapowiadający ewentualne roszczenia terytorialne wobec tego państwa.
Za kilka dni 25. rocznica odzyskania przez Ukrainę niepodległości, do Kijowa pojedzie prezydent Andrzej Duda, ma być podpisana wspólna deklaracja. Oby wcześniej nie doszło do zbrojnego zamachu na ukraińską niepodległość przez wspólnego sąsiada, bo wówczas mocy nabiorą słowa Jerzego Giedroycia, który tłumaczył, że bez niepodległej Ukrainy nie ma niepodległej Polski.