Śmierć i dziewczyna, czyli skandal w Teatrze Polskim

Skandalu nie było, więc jest skandal. Zapowiedź premiery spektaklu „Śmierć i dziewczyna” według tekstów Elfriede Jelinek i w reżyserii Eweliny Marciniak wywołała podobne emocje, jak przed rokiem „Golgota Picnic”.

Najpierw erotyczny afisz ocenzurowany przez Facebooka; potem radni z PO z sejmiku wojewódzkiego protestujący przeciwko tej, sztuce; w końcu środowiska katolickie i osobiście minister kultury i dziedzictwa narodowego wzywający do odwołania premiery.

IMG_20151121_213805

Po premierze, owacja na stojąco

Nikt nie widział, nikt nie słyszał nic poza mglistymi zapowiedziami: Teatr Polski szuka w Czechach aktorów porno, by wystąpili na scenie; sztuka opatrzona jest ostrzeżeniem „tylko dla widzów dorosłych!”; plakat też może rozbudzić wyobraźnię u nadpobudliwych.

Zaczyna się więc jazda, której punktem kulminacyjnym jest w piątek przed południem wystąpienie radiowe prof. Piotra Glińskiego, wicepremiera i ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Oświadcza, że pornografii za publiczne pieniądze w publicznych instytucjach kultury nie będzie.

Po południu do Urzędu Marszałkowskiego (Teatr Polski jest wojewódzką instytucją kultury) trafia pismo z MKiDN z takim oto zdaniem:

Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego oczekuje, że Pan Marszałek w trybie natychmiastowym nakaże wstrzymanie przygotowań premiery w zapowiadanej postaci, łamiącej powszechnie przyjęte zasady współżycia społecznego.

Znamienne, że pod pismem nie podpisuje się żaden z ministrów, tylko dyrektor Departamentu Finansów. Odpowiada mu w imieniu marszałka wicedyrektor departamentu spraw społecznych:

Nie widzimy możliwości podjęcia skutecznych i zgodnych z prawem działań w trybie sugerowanym przez Pana Dyrektora. Jeśli Państwo widzą takie możliwości, które jednocześnie zgodne byłyby z ideą nie ingerowania w wolność wypowiedzi artystycznej oraz nie wprowadzania jakichkolwiek form cenzury, to prosimy o ich wskazanie.

Jednocześnie w piśmie tym Urząd Marszałkowskie zwraca uwagę, że być może MKiDN dało się podpuścić strategii promocyjnej Teatru.

12241707_10205441081923361_6357086513565928558_n

Pikieta przez Teatrem Polskim

W końcu jednak godzina premiery nadeszła, dyrektor Teatru Polskiego Krzysztof Mieszkowski nie ugiął się, pozostało jedynie pokonać blokady przeciwników spektaklu, którzy próbowali zatrzymać widzów siłą i modlitwą.

Policja drzwi odblokowała, podobno aresztowano dwanaście najbardziej zaangażowanych w protest osób. Spektakl się zaczął. I co? I nic. Tzn. tak, jest na scenie nagość, są na scenie legendarni już czescy aktorzy porno. Nie ma jednak pornografii. Jest teatr, teatr najwyższej próby – najlepiej mówi o tym Dorota Monkiewicz, dyrektorka wrocławskiego Muzeum Współczesnego.

O co więc chodzi? Tak, całe zamieszanie było skutkiem prowokacji artystycznej. Bo jeden z kluczowych aspektów przedstawienia odnosi się do roli sztuki i kultury, jednocześnie przestrzeni piękna i ścieku na najgorsze brudy. Dojrzałe społeczeństwa potrzebują jednego i drugiego wymiaru sztuki, by lepiej poznawać siebie, ujawniać dręczące demony. Prowokacja artystyczna udała się – do dyskusji o roli sztuki została wciągnięta opinia publiczna, dobudowując kontekst, bez którego niektóre teksty rzucane ze sceny wydawałyby się sztuczne lub banalne.

Nikt jednak nie przypuszczał, że prowokacja artystyczna przekształci się w prowokację polityczną. W grę dał się wciągnąć minister kultury i pokazał się jako pogromca skandali, zgodnie z duchem wzmożenia moralnego, jakim rząd PiS epatuje nieustannie. Minister jednak przeszarżował, zapomniał o swojej roli i wpisał się w obowiązującą w ostatnim tygodniu kampanię wysadzania w powietrze Konstytucji, tym razem kwestionując gwarancje wolności wypowiedzi artystycznej. Nie ukręcił jednak głowy skandalowi, tylko sam stał się jego źródłem. O ile pamiętam, to pierwszy minister kultury od rozwiązania Głównego Urzędu Kontroli Prasy i Widowisk, który wezwał do ocenzurowania dzieła, którego nie widział, na życzenie grup aktywistów, którzy też sztuki nie widzieli.

Piłkę wypuszczoną przez artystów przejął więc minister kultury, ale źle wymierzył i strzelił gola do swojej bramki, pokazując, że moralne wzmożenie jest moralnym wzdęciem. Ale piłka nadal jest w grze – Krzysztof Mieszkowski jest także posłem na Sejm z ramienia partii .Nowoczesna i już zgodnie z dobrym prawem politycznej opozycji domaga się dymisji prof. Glińskiego. Pewno wykorzysta też do kontynuowania debaty na sejmowej trybunie. Parafrazując Talleyranda – próba cenzurowania spektaklu była czymś gorszym niż nadużyciem, była głupotą (chyba że zamierzonym działaniem).

Nagle samorząd województwa, który dotychczas walczył z Krzysztofem Mieszkowskim, zaczął go bronić, pokazując swoją pryncypialność. Środowiska związane ze sztuką skonsolidowały się, a PiS awanturą wokół Teatru Polskiego domknął swój tygodniowy blitzkrieg w spektakularny sposób, nie pozostawiając już żądnych złudzeń, na czym polega idea biało-czerwonej wspólnoty. W komentarzach dominowało jedno stwierdzenie: wracamy do PRL.

I na tym można by skończyć, ale to byłoby zbyt proste. Bo szkoda, żeby w emocjach zginęła druga, obok wolności wypowiedzi, stawka tego sporu. Chodzi o przestrzeń publiczną i sposób, w jaki ma nam służyć. Jaka jest rola publicznych instytucji sztuki? Czy mają być one, podobnie jak cała przestrzeń publiczna zarządzana populistycznie, zgodnie z zasadą dyktatury większości? Czy też ma być zarządzana demokratycznie, czyli z uwzględnieniem różnorodności społeczeństwa, którą wyraża różnorodność instytucjonalna. I po to są publiczne instytucje sztuki, by zgodnie z zasadą wolności artystycznej podejmować próby, które często dla społeczeństwa są niewygodne, nieprzyjemne. Ale bez nich skazujemy się na lobotomię, życie może przyjemne, lecz bez zmysłu krytycznego.

Nie mam pretensji do protestujących przed Teatrem Polskim, bardziej mam pretensję do siebie i do środowisk związanych z kulturą, że gdzieś pękły nici porozumienia, przestrzeń sztuki i kultury jest coraz bardziej pokawałkowana na zamknięte nisze, edukacja kulturalna leży odłogiem. Można dziś wyjść z systemu edukacyjnego z tytułem magistra, nie wiedząc, czym jest sztuka.

Nie jest więc winą ludzi, którym nikt niczego o sztuce nie powiedział, że jej nie rozumieją ani nie rozumieją jej funkcji. Wiele instytucji sztuki otwiera się, próbuje wchodzić w dialog nie tylko z entuzjastami, ale i innymi segmentami społeczeństwa. Mocno tę kwestię zaczęło akcentować MKiDN, taki też był jeden ze strategicznych celów Paktu dla Kultury. Dziś już na MKiDN liczyć nie można, na szczęście kultura jest sprawą zbyt wielką i ważną, by mogła jej zaszkodzić zła polityka. Trzeba jednak pamiętać, że może jej zaszkodzić brak rozmowy.

Na koniec chciałbym polecić wydaną niedawno książkę „Piknik Golgota Polska. Sztuka, religia, demokracja”. Pretekstem do jej powstania była poprzednia awantura o „Golgota Picnic”, spór o „Śmierć i dziewczynę” nadaje książce świeżości. W środku zbiór tekstów, również mój esej, analizujący walki o kulturę jako wyraz m.in. walki o przestrzeń publiczną.