O pracy inaczej

Bez obaw, nie będę podejmował dyskusji o polskich międzypokoleniowych różnicach w podejściu do pracy, o lenistwie jednych i kulcie za…dolu u drugich. Dyskusja o pracy nieuwzględniająca jej umiejscowienia w strukturze współczesnego kapitalizmu nie ma większego sensu. Dostrzegł to nawet ostatnio prowolnorynkowy „The Wall Street Journal”.

Święto Pracy w tym roku zdominowali Francuzi, którzy rekordowo tłumnie wyszli na ulice Paryża i innych miast, by protestować przeciwko wprowadzonej tylnymi drzwiami ustawie przedłużającej wiek emerytalny. Sami Francuzi podkreślali masowość manifestacji, prasa anglosaska przejmowała się przemocą towarzyszącą demonstracjom. W Polsce panuje raczej zdziwienie, o co Francuzom chodzi – wszak to tylko dwa lata, z 62 do 64 lat w jednym z najbardziej długowiecznych społeczeństw świata.

Mainstreamowa mądrość podpowiada, że system, w którym ludzie długo żyją i krótko pracują, w żaden sposób się nie spina. Oporni Francuzi nie przyjmują zdroworozsądkowych argumentów na wiarę, bo wiedzą, że zdrowy rozsądek to suma przesądów, jakich się człowiek nabawia przed ukończeniem pełnoletniości (tak mniej więcej podobno mówił Albert Einstein).

Przynajmniej od czasów François Quesnaya i fizjokratów wiadomo, że źródłem wartości w gospodarce jest nie tylko praca. Owszem, praca to czynnik ważny, ale jeśli popatrzeć na udział pracy w PKB wytwarzanym w zaawansowanych gospodarkach, okaże się, że maleje na rzecz kapitału. Z kolei o dynamice rozwojowej i wzroście produktywności w coraz większym stopniu decydują innowacje.

Innowacyjność z kolei nie jest funkcją czasu pracy, tylko znacznie bardziej złożonym zjawiskiem. Poziom innowacyjności pracowników zależy np. od wielkości bibliotek w domach, w jakich się wychowywali jako dzieci. Innowacyjność nie jest po prostu pochodną ciężkiej pracy, a raczej chęci jej uniknięcia po to, żeby móc w wygospodarowanym czasie wolnym dobrze żyć.

Dobre życie dla Francuzów to głównie spotykanie się z przyjaciółmi, wspólne jedzenie, uczestnictwo w kulturze i polityce, sport, lektura książek i dla wcale niemałej części ich pisanie. Ostatnio zasłynął nową książką minister gospodarki Bruno Le Maire. W czasie swej rządowej misji napisał już kilka powieści, jest płodniejszy niż jego przyjaciel Michel Houellebecq. Jak mówi, grunt to znaleźć równowagę praca – życie po pracy.

Na ową równowagę trzeba mieć czas, a więc pracę na tyle produktywną, by całościowy rachunek się zgadzał. Emmanuel Macron, nawet przy wsparciu Bruno Le Maire’a, najwyraźniej nie przekonał rodaków do swojej argumentacji i zarzucają mu, że odgrzewa neoliberalne kotlety rodem z epoki Sarkozy’ego. Ten zachęcał, by pracować więcej i więcej zarabiać.

Problem w tym, że neoliberalnie ustawiony system tak nie działa i nie działał, co opisał brutalnie na amerykańskim przykładzie Michael Lind. W eseju, który jest wyciągiem z jego najnowszej książki „Hell to Pay: How the Suppression of Wages Is Destroying America”, Lind pokazuje precyzyjnie, jak koncepcja workfare state i subwencjonowania pracy przez państwo, byle tylko nie zaburzać „sygnałów rynkowych”, doprowadziła do regresu amerykańskiego kapitalizmu. Jego ważnym aspektem jest regres innowacyjności mierzony dynamiką wzrostu produktywności.

Można powiedzieć, że nie są to nowe argumenty – lewica podnosiła je już dawno, by wspomnieć kultowe książki Barbary Ehrenreich. Tym razem jednak antykapitalistyczny tekst opublikował „The Wall Street Journal”. Najwyraźniej dotychczasowy neoliberalny zdrowy rozsądek podpowiadający, że dobrze jest obniżać koszty pracy, tym samym „zachęcając” ludzi do dłuższej pracy, okazał się głupotą prowadzącą do systemowego kryzysu.

Podobnie pisze ekonomista Daron Acemoğlu analizujący konsekwencje przemian amerykańskiego kapitalizmu w kontekście zmiany technologicznej, również pojawienia się sztucznej inteligencji i takich rozwiązań jak ChatGPT. O jego analizach pisałem w majówkowej „Polityce”, zainteresowanych odsyłam do tekstu.

Może więc Francuzi wiedzą lub widzą więcej niż apologeci zdrowego rozsądku. Trudno jednak nie widzieć, skoro najbardziej waloryzowanym rynkowo francuskim koncernem jest zdaniem „The Wall Street Journal” LVMH Moët Hennessy Louis Vuitton SE warty 500 mld dol. (to przy okazji także najcenniejsza firma europejska). Jej szef i współwłaściciel Bernard Arnault jest z kolei najbogatszym człowiekiem świata.

Majątku osobistego i firmowego dorobił się na rynku dóbr luksusowych. Do ich powstania na pewno potrzeba wiele pracy, ale sam Arnault podkreśla, że kluczem rynkowego sukcesu jest wykreowanie u klienta pożądania, jeśli to się uda, zyski przyjdą same. Dziwny jest świat, w którym dobra luksusowe są źródłem tak wielkiego pożądania, że na ich wytwarzaniu i obrocie można stać się krezusem, a z firmy zrobić wielką maszynę do generowania pieniędzy.

To jednak neoliberałowie mówią, że rynkowy sukces potwierdza słuszność zarówno teorii, jak i praktyki. Sukces Arnault pokazuje zaś, że źródłem rynkowego sukcesu jest mobilizacja pożądania, afektu, a w mniejszym stopniu praca w rytm chronometru. Francuzi zdają się dobrze to rozumieć, walcząc o więcej czasu na praktykowanie afektywnej i hedonistycznej strony życia niż na pracę zgodnie z paradygmatem, który – jak pokazuje Lind – prowadzi do systemowego regresu.

Jakie stąd wnioski dla nas mieszkających w Polsce? Na pewno doświadczeń francuskich i amerykańskich nie da się przełożyć bezpośrednio na nasz półperyferyjny kontekst. Doktryna konkurowania niskimi kosztami pracy, czyli mówiąc wprost, faza akumulacji pierwotnej kapitału, była najprawdopodobniej niezbędnym etapem budowy polskiego kapitalizmu.

Niestety, próby zmiany struktury płacowej przez podnoszenie ustawowej płacy minimalnej nie wystarczyły, by dać wystarczający impuls proinnowacyjny. Wzrost kosztów pracowników niwelowała tańsza praca imigrantów, brak inwestycji nie sprzyjał modernizacji środowiska pracy, a konsekwentna budowa kapitalizmu politycznego w państwie PiS prowadzi do kreowania sfer gospodarki działającej zgodnie z regułami monopolistycznymi, gdzie głównym źródłem marży jest układ, a nie efekt rynkowej konkurencji.

W efekcie Polacy ciągle pracują bardzo dużo – przepracowujemy średnio rocznie 1830 godzin, rekordzistami są Meksykanie z 2128 godzinami. Francuzi pracuję średnio 1490 godzin rocznie i są pracusiami w porównaniu do Niemców, którzy pracują tylko 1349 godzin. Tyle mówi statystyka OECD. Wnioski wyciągajmy sami.