Francja, krajobraz po bitwie
Francuzi wybrali parlament, fundując sobie podstawy do trwałego kryzysu politycznego. Formacja Emmanuela Macrona straciła bezwzględną większość, w głosowaniu przepadli najbliżsi współpracownicy prezydenta i niektórzy ministrowie. Największym zaskoczeniem jest bardzo wysoki wynik skrajnej prawicy Marine Le Pen.
Dobrą analizę francuskich wyborów przedstawiła Agata Czarnacka w Polityka.pl, nie będę powtarzał jej argumentów. Kilka podstawowych faktów i niewielki do nich komentarz. Razem, sojusz wyborczy Emmanuela Macrona, uzyskał 245 głosów, większość bezwzględna to 289. W głosowaniu przepadli Richard Ferrand, dotychczasowy przewodniczący izby niższej parlamentu, i Christophe Castaner, przewodniczący klubu parlamentarnego LREM, partii Emmanuela Macrona.
Zjednoczona lewica pod szyldem NUPES, sojuszu okrzykniętego nowym Frontem Ludowym, ma powody do zadowolenia – 131 mandatów, choć Jean-Luc Mélenchon do końca przekonywał, że możliwa jest większość pozwalająca na tworzenie rządu. Mélenchon sam nie startował, zostanie więc poza parlamentem – czy wystartuje w 2027 r. po raz kolejny w wyborach prezydenckich? Będzie miał wówczas 76 lat.
Na pewno on i jego radykalnie lewicowa partia La France insoumise będzie nadawać ton lewicy, o ile sojusz nie rozpadnie się, co już sygnalizuje lider komunistów Fabien Roussel. Utrzymanie jedności miałoby sens w kolejnych wyborach – regionalnych i lokalnych, w europejskich o jedność będzie trudno. Tak czy inaczej dzięki sojuszowi lewica odzyskała głos, a socjaliści, ekolodzy i komuniści zapewnili sobie przyzwoitą reprezentację w parlamencie (i prawo do subwencji w złożonym francuskim systemie publicznego wsparcia partii politycznych).
Zaskakujący dobry wynik uzyskała Marine Le Pen i jej Zrzeszenie Narodowe (RN) – 89 mandatów. Pozyskanie ponad 4 mln głosów w pierwszej turze zapewnia RN prawo do subwencji w wysokości 1,64 euro za oddany głos rocznie, a więc ok. 7 mln euro rocznie plus 37 402 euro za każdy mandat. RN ma więc szansę spłacić długi w wysokości 24 mln i przeznaczyć środki na wzmacnianie struktur partyjnych oraz wsparcie pracy parlamentarzystów.
Marine Le Pen udało się „znormalizować” swoją formację, zdejmując z niej odium formacji skrajnie prawicowej. RN ma najbardziej ludowy elektorat i stała się partią „zwykłych Francuzów”, których jednoczy wobec rosnącej inflacji i kosztów życia strach przed końcem miesiąca oraz napływem imigrantów, a także niechęć do wielkomiejskiego establishmentu. Lewicy, zwłaszcza formacji Mélenchona, udało się dotrzeć do młodych i wielkomiejskiej klasy średniej, która także coraz bardziej zaniepokojona jest malejącą siłą nabywczą.
Jak przekonują francuscy socjologowie, kwestia siły nabywczej to nie tylko problem ekonomiczny. Zmieniają się style życia i pojęcie wolności, które coraz silniej związane jest z możliwością dokonywania wyboru, a z kolei wybór w coraz większym stopniu oznacza wybór oferty dostępnej na różnych rynkach: towarów i usług, kulturowym, matrymonialnym i politycznym. Ograniczenie siły nabywczej zmniejsza możliwość wyboru, a tym samym przestrzeń wolności także w odczuciu politycznym, a nie tylko konsumpcyjnym.
Po wyborach w istotny sposób zmieni się struktura społeczna francuskiej izby niższej parlamentu. W dotychczasowej kadencji tylko jedna deputowana pochodziła z klasy pracującej, w nowej kadencji ten udział będzie większy. Parlament będzie też bardziej reprezentatywny. Co jednak oznacza ból głowy dla Emmanuela Macrona, który stracił swobodę samodzielnego rządzenia.
W perspektywie kolejne przetasowania, które będą miały wpływ nie tylko na politykę francuską, ale i europejską.