Ukraina i europejskie marzenie

Stało się. Rada Europejska nadała Ukrainie i Mołdawii status państw kandydujących do UE. To aż tyle i tylko tyle. Pod względem politycznym to gest niezwykle ważny, może jednak być pozbawiony praktycznych konsekwencji, co pokazuje przykład państw Bałkanów Zachodnich.

Jednomyślna decyzja nie była wcale taka oczywista, wątpliwości podnosiło wiele państw. Istotne znaczenie miało na pewno stanowisko Francji, która jednocześnie przewodniczy Unii Europejskiej. Emmanuel Macron w mowie w Strasburgu 9 maja dał niejednoznaczny sygnał, mówiąc, że proces akcesji trwać będzie dekady. Jeszcze większy niepokój budziła jego troska o to, by w wyniku wojny nie upokorzyć Rosji.

Wątpliwości jednak znikły, gdy Macron pojechał do Kijowa wraz z Olafem Scholzem (też długo trudno było wydobyć stanowisko Niemiec), Mario Draghim i Klausem Iohannisem. Tam aspiracje Ukrainy zostały poparte otwarcie, a Macron uznał, że dobrym zwieńczeniem francuskiej prezydencji będzie jakiś „moment historyczny”. Niewątpliwie jest nim decyzja wobec Mołdawii i Ukrainy prowadzącej krwawą wojnę obronną przeciwko rosyjskiemu agresorowi.

Pytanie o to, ile potrwa integracja, nie ma w tej chwili większego sensu, skoro nie wiadomo, ile potrwa wojna i jakim pokojem się zakończy. Dlatego europejską decyzję należy odczytywać wyłącznie w kategoriach politycznych. A to ciekawa lektura, bo pokazuje po pierwsze, że Zachód – jeśli potraktować Unię jako ważną jego emanację – jest ciągle zjednoczony i gotowy podejmować decyzje o strategicznych konsekwencjach.

Status kandydacki dla Ukrainy to ostateczne odrzucenie argumentacji rosyjskiej o tym, że ma historyczne prawo do kontroli nad Małorosją/Noworosją i zamieszkującym ją „bratnim” narodem. Ukraina i Ukraińcy mają prawo podmiotowo kształtować swoją przyszłość, a przyszłość tę widzą w związku z Zachodem, a nie w ramach kolonialnej podległości rosyjskiemu imperium.

Walka z rosyjskim imperializmem ma w Ukrainie długą tradycję, niezwykle ważnym jej momentem był oczywiście okres 1917-21, kiedy po rewolucji bolszewickiej i I wojnie światowej kształtowały się nowe wizje porządku światowego. Ukraińcy liczyli na to, że wywalczą wówczas niepodległość – ten wątek historii związany m.in. z Ukraińską Republiką Ludową jest dość dobrze znany.

Znacznie mniej wiemy o walce ukraińskich komunistów z pomysłami moskiewskich bolszewików, którzy porewolucyjną Rosję także chcieli rozwijać w modelu imperialno-kolonialnym. O historii „ukraińskiego czerwonego nacjonalizmu” pisze ciekawie Stephen Velychenko z University of Toronto w książce „Painting Imperialism and Nationalism Red The Ukrainian Marxist Critique of Russian Communist Rule in Ukraine, 1918–1925”.

Ważnym elementem tego sporu wewnątrz komunistycznego świata był niezwykle silny ruch kulturowy charkowskiego modernizmu, z tak wybitnymi postaciami jak pisarz Mykoła Chwylowy. To jemu przypisuje się hasła „Na Zachód” i „Z dala od Moskwy”. O ile te referencje są mistyfikacją, to rzeczywiście ukraiński projekt był całkowicie odrębny i niezwykle oryginalny. Władimir Putin zdaje się nie miał szansy z nim się zapoznać, co widać w jego absurdalnych wykładach o historii Ukrainy jako nieistniejącego państwa i narodu.

Kluczowym momentem realizacji hasła „Na Zachód” był Euromajdan, który wybuchł w listopadzie 2013 r. w proteście przeciwko rezygnacji z podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią przez Wiktora Janukowycza (oczywiście działającego za namową Putina). Proeuropejscy Ukraińcy zebrali się na Majdanie Nezałeżnosti w Kijowie i odśpiewali po ukraińsku „Odę do radości”, ustawiając na samym początku cel i stawkę ruchu, który zyskał miano Rewolucji godności.

Śpiewając, wtedy nie wiedzieli, że droga do Zachodu i Unii naznaczona będzie tak wielkimi ofiarami: najpierw Nebesna Sotnia, potem tysiące poległych i zabitych w wojnie o Donbas, a teraz dziesiątki tysięcy ofiar wojny totalnej, jaką podjęła przeciwko Ukrainie Rosja 24 lutego br.

Rada Europejska, podejmując swą decyzję w takim właśnie momencie, w 120. dzień wojny, podjęła w istocie decyzję geostrategiczną. Dała sygnał, że rzeczywiście skończyła się epoka „wiecznego pokoju” i nadszedł zeitenwende. Elementem tej zmiany musi być zmiana myślenia o granicach Unii i Europy, przejście do strategii poszerzania Unii w ramach schematu oznaczającego konwergencję gospodarczą i normatywną do strategii przesuwania granicy jako procesu geostrategicznego.

Te strategie nie są w opozycji, to kwestia zmiany priorytetów, co z kolei oznacza pytania o to, czym realnie wypełnić proces integracji Unii, czy w Mołdawii w okresie zanim realna konwergencja będzie możliwa, który jest jednak czasem gorącym ze względu na wyzwania geostrategiczne? W takim czasie nie można zostawić Ukrainy z listą zadań wynikających z akcesyjnej procedury, bo najpierw musi wygrać wojnę i uzyskać pokój na warunkach umożliwiających podmiotowy rozwój.

Tu zaczynają się problemy, bo jak pokazują badania European Council on Foreign Relations przeprowadzone w dziesięciu państwach europejskich, tylko Polacy należą do „stronnictwa sprawiedliwości” popierającego Ukraińców w ich dążeniu do uzyskania decydującego zwycięstwa na drodze zbrojnej. W innych społeczeństwach przeważają „stronnictwa pokoju” popierające dążenie do jak najszybszego zakończenia działań wojennych.

Rada Europejska, podejmując decyzję wobec Ukrainy i Mołdawii (w czym zyskała pełne poparcie Parlamentu Europejskiego), wykonała istotny ruch o znaczeniu geostrategicznym. I jednocześnie otworzyła puszkę Pandory – nikt w tej chwili nie ma jasno określonej koncepcji zakończenia wojny, co przekłada się na niespójne i słabo skoordynowane decyzje dotyczące wsparcia militarnego dla Ukrainy.

Nie ma też dobrej wizji procesu politycznego mającego wypełnić treścią proces integracji, zanim kiedyś w przyszłości rozpocznie się właściwa integracja zgodnie z procedurą akcesyjną. Emmanuel Macron proponuje unię polityczną, Enrico Letta mówi o konfederacji europejskiej. Inaczej do sprawy podeszli Piotr Buras i Kai Olaf-Lange, którzy w dokumencie przygotowanym dla Fundacji Batorego przedstawili propozycje Partnerstwa dla Rozszerzenia.

Wymaga ona oczywiście politycznych decyzji, od pomysłów Macrona i Letty różni się jednak tym, że nasycona jest konkretami, które przekładają polityczne intencje w działania w sposób rzeczywisty włączające Ukrainę (a także Mołdawię i dowolne państwo, które miałoby być podmiotem Partnerstwa) w sferę oddziaływania UE. Przykładem takiego konkretu może być włączenie ukraińskiego systemu energetycznego do europejskiej sieci ENTSO-E.

Decyzja Rady Europejskiej z 23 czerwca jest politycznym wyrazem uznania przez europejskich liderów, że stary świat się skończył. Na nowy nikt nie ma jeszcze w tej chwili pomysłu, wyłoni się z chaosu decyzji politycznych, gospodarczych, militarnych, podejmowanych w różnych miejscach świata i oddziałujących na siebie w sposób, którego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Wkroczyliśmy w czas, kiedy rzeczywiście motyl w puszczy amazońskiej lub na ukraińskim stepie może ruchem swoich skrzydeł wywołać burzę na drugim końcu świata.