Francja wybrała
Emmanuel Macron nadal będzie prezydentem Francji. Jego wygraną Jean Luc-Mélenchon, rywal z pierwszej tury, skwitował słowami: najgorzej wybrany prezydent w V Republice. To nieprawda, ale faktem jest, że wyniki pierwszej i drugiej tury pokazują Francję na zakręcie. Czy stary-nowy prezydent zdoła wyprowadzić kraj na prostą? Do odpowiedzi potrzebny jest jeszcze wynik trzeciej tury, czyli czerwcowych wyborów parlamentarnych.
Zarzut Mélenchona jest w sensie ścisłym nieprawdziwy. Emmanuel Macron otrzymał 58,54 proc. głosów. Jeśli uwzględnić rekordową od 50 lat absencję (28,01 proc.) oraz liczbę głosów „białych”, czyli ważnych, ale niewskazujących żadnego kandydata (6,35 proc.) oraz nieważnych (2,25 proc.), okaże się, że urzędujący prezydent uzyskał 38,52 proc. głosów spośród wszystkich uprawnionych do głosowania. Gorzej wypadł Georges Pompidou w 1969 r., niewiele lepiej Jacques Chirac w 1995 oraz François Hollande w 2012 r.
To nie słaby wynik bezwzględny jest najważniejszym wyróżnikiem tegorocznych wyborów, tylko ujawniony przez nie głęboki proces przemian społecznych i dekompozycji sceny politycznej. W wymiarze społecznym Francja podzieliła się na dwa bloki: „Francję od góry” i „Francję od dołu” (to klasyfikacja socjologa Jérôme’a Fourqueta). Pierwsi to w skrócie wygrani procesu globalizacji, mieszkańcy Paryża i metropolii pracujący w nowych sektorach gospodarki oraz emeryci korzystający z zalet francuskiego systemu socjalnego.
Francja od dołu to głównie pracujący mieszkańcy prowincji dostrzegający, że koszty życia rosną szybciej niż realne przychody, a infrastruktura oraz usługi publiczne kurczą się i oddalają od miejsc zamieszkania. To dlatego tak ważna dla tego elektoratu jest cena paliwa – decyduje o możliwości pracy i załatwiania codziennych spraw oraz przekłada się na miesięczny bilans.
Podział społeczny wyraża się geograficznie tak wyraźnie, że niektórzy badacze mówią o zastąpieniu dawnej walki klasowej przez walkę miejsc. Ale oczywiście sprawa w wymiarze politycznym nie jest tak prosta. „Francja od dołu” w pierwszej turze zagłosowała głównie na Marine Le Pen i Jean-Luc Mélenchona.
Le Pen wchłonęła głosy gniewu elektoratu o świadomości prawicowej, z wyjątkiem 7 proc. pozyskanych przez Erica Zemmoura. Zemmour przyciągnął do siebie hasłami tożsamościowymi, które okazały się atrakcyjne dla części nastawionej prawicowo burżuazji. Znaczna część z nich zagłosowała w drugiej turze na Le Pen.
Mélenchon dotarł do młodych, tam miał największy udział i wyprzedził Macrona, choć ustępując Le Pen w środowiskach pracowniczych. Dobre poczucie elektoratu Mélenchona pokazuje rozkład głosów w Paryżu. W pierwszej turze stolica podzieliła się na dwa obozy: północno wschodnie pracowniczo-imigranckie obrzeże zagłosowało na Mélenchona, mieszczańskie centrum i dzielnice zachodnie poparły Macrona. Le Pen była prawie nieobecna. W drugiej turze otrzymała w Paryżu zaledwie 14,9 proc.
Politycznie Francja wyraźnie poszła w prawo. Oferta Macrona sprzed pierwszej tury miała wyraźnie liberalno-konserwatywny charakter, Le Pen i Zemmour to 30 proc. na skrajną prawicę, wynik Mélenchona był zaskakująco dobry i pokazuje, że lewica ciągle ma we Francji zaplecze, czy jednak odzyska zdolność do przejęcia władzy?
Zwłaszcza że po pierwszej turze Macron zwrócił się do elektoratu młodzieżowego i lewicowego, silniej akcentując tematy ekologiczno-klimatyczne oraz kwestie sprawiedliwości społecznej. Czy tak zmodyfikowany program wystarczy do pozyskania większości w parlamencie, do którego w wybory są w czerwcu? A tym samym do osłabienia lewicy, niezależnie od tego, czy pójdzie do wyborów blokiem, czy osobno?
Odnotowując zwycięstwo Macrona, warto odnotować, że jego poprzednicy: Sarkozy i Hollande, nie zdołali odnowić mandatu. Nie miał takiego szczęścia Valery Giscard D’Estaing. Więc sukcesu obecnego i przyszłego prezydenta nie można bagatelizować, biorąc pod uwagę, że pierwsza kadencja to czas pandemii i początku wojny w Ukrainie. Mimo nienawiści, jaką darzy go znaczna część społeczeństwa, zdołał przekonać, że jest lepszym kandydatem do prowadzenia kraju w czasach wojennych niż Marine Le Pen.
I nie można bagatelizować względnego sukcesu Le Pen, której udało się w znaczniej mierze zdjąć diaboliczne odium ze swojej formacji oraz przekonać, że może być poważna alternatywą. Mimo „republikańskiej zmowy” przeciwko jej kandydaturze, w której uczestniczyli artyści, ekonomiczni nobliści, a nawet rosyjski opozycjonista Aleksiej Nawalny, zdobyła ponad 40 proc. głosów. Teraz jednak musi zmierzyć się już nie z Macronem, lecz Erikiem Zemmourem, który ostrzy zęby na przejęcie przywództwa na skrajnej prawicy.
Przyglądając się wielkiej polityce, warto pamiętać, że podczas pierwszej kadencji Macrona Francja stała się krajem nieustannego eksperymentu politycznego i demokratycznego, prowadzonego częściowo wbrew władzy, a częściowo z jej inicjatywy. Żółte kamizelki, wielka debata narodowa, panel obywatelski w sprawie klimatu, wzrost aktywności obywatelskiej na poziomie lokalnym, eksperymentowanie z różnymi formami władzy w wymiarze samorządowym pokazują, że Francja nie traci rewolucyjnego wigoru, który co jakiś czas wstrząsa jej sceną społeczno-polityczną, by doprowadzić do rekompozycji.
Czy tak stanie się i tym razem? Moment jest niebezpieczny, La France va mal, „źle się dzieje w państwie francuskim”, pisze w powyborczym komentarzu „Libération”. Co tylko podkreśla wyzwanie i odpowiedzialność, jakie spadają na Emmanuela Macrona.