Premier jak troll

Nieoczekiwanym bohaterem francuskiej kampanii wyborczej stał się Mateusz Morawiecki. Emmanuel Macron powiedział mu mniej więcej to samo co Ukraińcy rosyjskiemu okrętowi. Mówił po francusku, więc wyszło bardziej elegancko. Chodzi o połajanki polskiego premiera, który zarzucił Macronowi, że negocjuje z Putinem.

Tuż po ujawnieniu masakry w Buczy Mateusz Morawiecki zadał Macronowi pytanie: panie prezydencie, ile razy negocjował pan z Putinem? Co pan osiągnął? Ze zbrodniarzami się nie debatuje, zbrodniarzy trzeba zwalczać. Negocjowalibyście z Hitlerem, Stalinem, Pol Potem?

Macron zapewne nie zwróciłby uwagi na ten trolling, gdyby nie fakt, że w niedzielę 10 kwietnia jest we Francji pierwsza tura wyborów prezydenckich. Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się, że urzędujący prezydent wygra bez problemu, teraz już nic nie jest pewne – Marine Le Pen zaczęła szybko zyskiwać poparcie i komentatorzy nie wykluczają możliwości jej wygranej.

Więcej o francuskiej kampanii piszę w serwisie „Polityki”, tu warto jednak podkreślić, że Mateusz Morawiecki z Jarosławem Kaczyńskim odegrali ważną rolę w politycznej strategii Le Pen. Chodziło jej głównie o „dediabolizację”, pokazanie się, że jest polityczką konserwatywną, a nie skrajnie prawicową i antysystemową. Honory, z jakimi przyjął ją Morawiecki w Warszawie w grudniu ubiegłego roku, sztabowcy Le Pen wykorzystali do komunikowania, że jest witana w stolicy dużego europejskiego państwa, znaczy nie taka straszna, jak ją maluje konkurencja i „establishment”.

To poklepywanie się z Le Pen i zaproszenie jej do Warszawy wypomniała niedawno Morawieckiemu Wanda Traczyk-Stawska, uczestniczka powstania warszawskiego. Powiedziała wprost, że faszystów do Warszawy zapraszać nie wolno i powstańcy premierowi i PiS-owi tej podłości nie zapomną i nie wybaczą.

Macron z kolei powiedział Morawieckiemu za pośrednictwem francuskiej telewizji, że w sposób skandaliczny miesza się w kampanię wyborczą i pomaga swojej politycznej przyjaciółce Le Pen. Parafrazując powiedzenie przypisywane Talleyrandowi, to gorsze niż skandal, to głupota. I to głupota wielowymiarowa.

Po pierwsze, wygrana Le Pen w czasie wojny w Ukrainie oznacza katastrofę i byłaby wielkim zwycięstwem Władimira Putina. Już ma jednego agenta wpływu w osobie Viktora Orbána. Na szczęście Węgry nie mają wielkiego znaczenia w polityce międzynarodowej. Francja to jednak inna sprawa, to jedyny kraj w UE dysponujący arsenałem jądrowym i zdolną do walki armią, o sile gospodarczej mającej znaczenie w polityce sankcyjnej.

Marine Le Pen nie ukrywa swojego proputinizmu, antyamerykanizmu, niechęci do NATO i unijnych struktur. Być może taki sojusznik w Paryżu pomógłby PiS-owi rozwalać Unię od środka, tym samym pomagając utrzymać władzę w Polsce. Tylko po co, kiedy ceną za taki sojusz byłoby radykalne pogorszenie strategicznego bezpieczeństwa Polski?

Le Pen w Pałacu Elizejskim oznaczałaby rozbicie europejskiej jedności, co byłoby wielkim prezentem dla Putina i katastrofą dla Ukraińców. Ci bowiem doskonale rozumieją, że pokrzykujący na silniejszych od siebie Morawiecki i Kaczyński wysyłający misję pokojową NATO do Ukrainy nie są poważnymi i głównymi partnerami w strategicznej grze. Jak to powiedział Jarosław Hrycak w niedawnej debacie „Ukraina mówi”, odpowiadając na pytanie o rolę Polski: dziękujemy wam za wszystko, co zrobiliście, ale teraz czas na Niemcy.

I tu czas na kolejną odsłonę głupoty, jaka wyłazi z połajanek Morawieckiego. Macron rozmawia z Putinem nie dlatego, że lubi z nim rozmawiać. To strategia uzgodniona z Wołodymyrem Zełenskim, który stawia na wszelkie możliwe kanały oddziaływania. Gdy po ujawnieniu tragedii w Buczy zapytano Macrona, czy jest dalej gotów do negocjacji i spotkania z Putinem, odpowiedział, że tak.

Trzeba być albo głupcem, albo cynikiem, żeby nie zrozumieć ukraińskiego przesłania i złożoności sytuacji, żeby oskarżać publicznie Macrona, który – czy go lubimy, czy nie – jest jednym z głównych rozgrywających w tej grze. Le Pen uznająca Ukrainę za rosyjską strefę wpływów, co jasno zakomunikowała w grudniu w Warszawie, też pewno będzie mogła rozmawiać z Putinem. Ale przecież nie będzie negocjować pokoju, tylko zabiegać o kapitulację Ukrainy.

Czy tego właśnie chcą Morawiecki, Kaczyński i PiS, przeszkadzając Macronowi i pomagając Le Pen? Zdumiewające, jak szybko roztrwoniliśmy kapitał międzynarodowego wizerunku Polski, jaki powstał zaraz po rosyjskiej agresji. Wróciliśmy do roli Polski jako trolla, który nawet nie jest jawnie proputinowski jak Węgry Orbána, ale funkcjonalnie jest dla Putina użytecznym narzędziem.

Macron, choć łatwo nie ma, najprawdopodobniej wygra. Miejmy nadzieję, że nasz prezydent nie będzie się ociągał z gratulacjami, jak to ćwiczył z Joe Bidenem. Tak czy inaczej, trudno będzie zmienić przekonanie, że na wschodniej flance Unii Europejskiej i NATO znajduje się kraj prowadzący niezrozumiałą, nieobliczalną i nieodpowiedzialną politykę.

Inna sprawa, że dobra krytyka wcześniejszej polityki państw Zachodu wobec Rosji jest potrzebna, by uniknąć podobnych błędów w przyszłości. Musi być jednak rzetelna i wolna od hipokryzji. Przyjdzie na nią czas, teraz trzeba pomóc Ukrainie wygrać tę wojnę.