Wojna, kapitalizm, imperializm
O rosyjskiej agresji na Ukrainę i jej przyczynach napisano już wiele. Jedni wskazują na cechy osobowościowe Putina, inni odwołują się do mitologii zderzenia cywilizacji lub praw geopolityki, część lewicy oskarża NATO i amerykański imperializm, część prawicy łączy się z Putinem w podobnej ocenie dekadencji Zachodu i kryzysie demokracji liberalnej. Ale można też pójść w poprzek, wywodząc poparcie dla Ukrainy z krytyki współczesnego kapitalizmu i imperializmu.
To ostatnie podejście wyraził doskonale Przemysław Wielgosz w tekście „Jak zerwać z rojeniami o strefach wpływów i odzyskać lepszy świat” opublikowanym w „Krytyki Politycznej” i Taras Biłous związany z ukraińskim lewicowym pismem i środowiskiem „Spilne”, gdzie opublikował artykuł „Wojna w Ukrainie i Globalne Południe”.
Wielgosz przeciwstawia się manichejskiemu podziałowi świata na imperium dobra, które broni Ukrainy przed napaścią przez nowe imperium zła, Rosję. Tak, Rosja realizuje imperialny cel, a wojna ma charakter kolonialny i jest próbą podporządkowania Ukrainy. Tyle że nie w opozycji do reguł zglobalizowanego kapitalizmu, tylko w jego ramach i zgodnie z obowiązującym w nim podziałem pracy.
Cóż, Immanuel Wallerstein pisał, że nawet w okresie ZSRR i bloku wschodniego istniał tylko jeden świat-gospodarka, czyli kapitalizm i realny socjalizm nie był żadną alternatywą, tylko elementem większego systemu. Tym bardziej to spostrzeżenie jest aktualne dziś. Rosja po rozpadzie ZSRR szuka swego miejsca w istniejącym świecie-gospodarce i szuka też odpowiedniej dla gospodarczego modelu formy politycznej.
Tą formą jest imperium utrzymujące byłe kraje ZSRR w relacji podporządkowania politycznego i gospodarczego, które zapewniają odtwarzanie systemu władzy i wpływu na sytuację międzynarodową. Główne instrumenty tego wpływu to siła militarna, której kluczowym komponentem jest arsenał jądrowy oraz surowce: nośniki energii, minerały i żywność.
Czy taki model ma jakąkolwiek przyszłość? Pod pewnymi warunkami może mieć, a Ukraina w tym scenariuszu ma kluczowe znaczenie. Lewar imperialnej mocy wynikający z eksportu nośników energii nieuchronnie zbliża się do końca ze względu na „peak carbon”, czyli zbliżające się maksimum wykorzystania paliw kopalnych w wytwarzaniu energii. Jeśli więc Putin chciał zaatakować Ukrainę, wykorzystując ten właśnie lewar obok militarnego, to okienko czasowe szybko zaczęło się zamykać.
Po co jednak Ukraina? Można wymieniać względy strategiczno-geopolityczne. Jeśli jednak przyjrzeć się strukturalnie, od strony ekonomii politycznej, to pojawi się kilka ważnych aspektów. Świat, a zwłaszcza Europa, może się w ciągu niespełna dekady uniezależnić od importu nośników energii, ale nie uniezależni się od energii, jaka jest potrzebna do wytwarzania żywności. Bo do produkcji żywności w systemie przemysłowym jest potrzebna nie tylko ziemia uprawna, ale także nawozy, paliwa do napędzania maszyn rolniczych etc. Amerykanie szacują, że wytworzenie jednej kalorii do zjedzenia wymaga dostarczenia ok. 10 kalorii z paliw kopalnych.
Tylko część tych niezbędnych w cyklu produkcyjnym kalorii zastąpią OZE, przekształcenie rolnictwa zgodnie z zasadami klimatyczno-ekologicznej transformacji to w sumie gigantyczne wyzwanie. Zanim sobie świat skutecznie z nim poradzi, będzie potrzebował Rosji z przyległościami, zwłaszcza Ukrainą, jako niezbędnego dostawcy żywności (w tej chwili Rosja i Ukraina dostarczają 12 proc. konsumowanych na świecie kalorii).
Jak uczy Jason W. Moore, kapitalizm do swej reprodukcji i podtrzymania reżimu akumulacji potrzebuje kilku „tanich rzeczy”, m.in. energii i żywności. Nawet jeśli kwestię energii załatwi postwęglowa transformacja, nie da się utrzymać dostaw w miarę taniej żywności bez areałów Rosji i Ukrainy (plus pozostałe zasoby ropy i gazu w Rosji potrzebne do wytwarzania tej żywności).
Wygląda to równie anachronicznie co model gospodarczy I Rzeczpospolitej wypracowany wobec kapitalistycznej modernizacji Zachodu w XVII w., ale niewiele więcej Rosji pozostaje. Modernizacja technologiczna nie powiodła się, więc trzeba lewarować inne niezbędne źródła mocy. A do tego potrzebne jest imperium, jakkolwiek anachroniczne, to w pełni funkcjonalne z obowiązującym światem-gospodarką.
Sprzeciw Ukrainy wobec próby kolonialnego podboju przez Rosję otwiera nową szansę przed całym światem. Wbrew temu, co sądzi część środowisk lewicowych Zachodu, uznanie ukraińskich aspiracji i krytyka imperialnych planów Rosji nie oznacza afirmacji imperializmu amerykańskiego. Przeciwnie, stwarza szansę na rekonstrukcję światowego porządku nie tylko w wymiarze politycznym, ale także gospodarczym i społecznym.
Oczywiście, kluczowa w tej rozgrywce jest postawa samych Ukraińców i cele, jakie postawią sobie jako społeczeństwo. Ukraińscy anarchiści, którzy dołączyli z bronią w ręku do walki, tłumaczą, że stawką jest obrona demokratycznej republiki, bo jak pisał Bakunin, najbardziej niedoskonała republika jest tysiąc razy lepsza od najbardziej oświeconej autokracji. Trudno o lepszą definicję celu ukraińskiego oporu.
Czy dobrze go rozumieją obserwatorzy z Zachodu? Od tego zrozumienia zależy przyszłość nie tylko Ukrainy, ale i świata. Nie chodzi bowiem jedynie o wyrwanie Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów i przeciągnięcie jej na drugą stronę mocy. Chodzi o to, żeby ukraińska republika, jaka wyłoni się po tej wojnie, była zdolna do podmiotowego, demokratycznego kształtowania swojej przyszłości.
Zachód może jej w tym pomóc, uwalniając od ciężaru długów – to byłby gest minimalnej przyzwoitości za cenę, jaką Ukraińcy płacą nie tylko za obronę swej niepodległości ale także wartości, jakie społeczeństwa Zachodu wpisują na swoje sztandary: wolności, demokracji, praw człowieka. Trudno o bardziej spektakularny dowód, że podobno mdła liberalna demokracja i abstrakcyjne europejskie marzenie potrafią budzić gorące emocje i największe poświęcenie.
Ukraińcy już sami artykułują swoje oczekiwania wobec przyszłości, krytykują rzucane na razie na wiatr propozycje tzw. planu Marshalla. Obawiają się, że narzucone z Zachodu formy pomocy będą oznaczały wpisanie Ukrainy w struktury świata-gospodarki w roli peryferyjnej, tyle że politycznie zintegrowanej nie z Moskwą, a z kapitałowym centrum. Rezygnacja Zachodu z takiego przemocowego modelu pomocy i integracji Ukrainy wymagać będzie wręcz rewolucji w myśleniu o powojennym ładzie.
Czy jednak nie ma przesady w nadawaniu znaczeniu wojny w Ukrainie? Globalne Południe przecież niespecjalnie się nią przejmuje, co zauważył w „Guardianie” David Adler. Adlerowi odpowiedział Taras Biłous w ukraińskim lewicowym portalu „Spilne”. Dostrzega różne źródła politycznych stanowisk krajów Południa. Nie krytykuje ich, więcej ma pretensji do części zachodniej lewicy, która powołuje się na Globalne Południe, szukając uzasadnienia dla własnego „zrozumienia” dla Rosji i zrzucania odpowiedzialności za konflikt na NATO i USA.
Biłous przekonuje, że wstrzemięźliwość Globalnego Południa nie unieważnia uniwersalnego znaczenia wojny w Ukrainie i walki z rosyjskim imperializmem. Wszak nie ogranicza się on do agresji na Ukrainę, ale także aktywnego zaangażowania w Syrii i i destabilizacji w krajach Afryki Subsaharyjskiej. Konsekwencje wojny w postaci wysokich cen żywności również najbardziej odczują mieszkańcy Globalnego Południa.
Rolą lewicy, zdaniem i Wielgosza, i Biłousa, jest przekonanie, że wojna w Ukrainie i wywołany przez nią kryzys stwarza szansę. Tą szansą nie jest odbudowa na gruzach rosyjskiego imperializmu imperialnej hegemonii Zachodu, tylko budowa nowego, bardziej demokratycznego ładu światowego, który umożliwi zmierzenie się z rzeczywistymi wyzwaniami przyszłości, jak kryzys klimatyczny i rosnące nierówności. I dlatego walka Ukraińców i sprawa Ukrainy wymaga wsparcia ze strony wszystkich demokratycznych sił, także (a raczej zwłaszcza) lewicy.