Polska wobec wojny
Rosjanie ostrzelali w niedzielę Jaworów, wojna zbliżyła się do granic Polski (i NATO oraz Unii Europejskiej). Za nami także festiwal dyplomatyczno-polityczny. W Polsce jak zwykle nie do końca wiadomo, na ile wojna i jej konsekwencje to problem do rozwiązania, a na ile pretekst do załatwiania krajowych interesów.
Słowa brzmią w miarę jednoznacznie – orędzie prezydenta Andrzeja Dudy przed Zgromadzeniem Narodowym rozwiewa wątpliwości: członkostwo w NATO i przynależność do Unii to polska racja stanu, gwarancja naszego bezpieczeństwa, wspólne osiągnięcie Polek i Polaków bez względu na polityczne różnice. Równie mocno brzmią słowa poparcia dla Ukrainy, z wołaniem Andrzeja Dudy o niezgodzie na nową Jałtę.
Polityczne działanie zdaje się podążać za słowami, parlament przyjął ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy, rzecz niezwykle ważna i choć niedoskonała, to bezprecedensowa. Prace nad ustawą pokazały jednak, że nawet taki dokument może być okazją do próby upieczenia przez obóz władzy swojej pieczeni. Szczęśliwie nie udało się wepchnąć przepisów zapewniających tzw. bezkarność plus funkcjonariuszom publicznym. Wcześniej próbowano pod osłoną pandemii wepchnąć przepisy legalizujące de facto korupcję.
W takiej sytuacji od razu pojawia się wątpliwość, czy wielkie słowa wypowiadane przez prezydenta, premiera i innych przedstawicieli prawicy w przełożeniu na legislacyjny konkret lub inne formy decyzji nie polegają na realizacji starego politycznego planu pod osłoną emocji związanych z wojną w Ukrainie, napływem uchodźców i nawoływań do „jedności narodowej”.
Jeśli przynależność do Unii jest kwestią polskiej racji stanu, to przecież nie chodzi o formalne członkostwo, tylko o spójność wspólnoty, której wyrazem jest nie tylko wspólna definicja interesów strategicznych, ale także wspólne wartości, a wśród nich przestrzeganie rządów prawa i praw człowieka. Ostatnie działania naszej władzy, m.in. rozstrzygnięcie Trybunału Julii Przyłębskiej w sprawie ważności wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, podważają sens bycia Polski w UE i zbliżają nas do standardów putinowskiej Rosji.
Można odnieść wrażenie, że nasza prawica rozumie rację stanu opacznie – jej zdaniem to Unia jest na musie i wobec rosyjskiego zagrożenia bardziej potrzebuje spokoju wewnątrz europejskiego domu niż awantury o wartości i praworządność, więc przymknie oko na polskie ekscesy. Podobnie jest z NATO. A skoro tak, trzeba wykorzystać tę przymusową sytuację do dokończenia politycznego projektu jeszcze z 2015 r., bo później nie będzie okazji. Nawet jeśli ta kalkulacja okaże się politycznie skuteczna, jest strategicznie samobójcza, bo osłabia pozycję Polski w Unii i jednocześnie osłabia jedność Unii.
Na tym jednak nie koniec – polityka polskich władz zmniejsza także szanse Ukrainy na akcesję do unijnych struktur. Wiadomo, że kluczowe argumenty będą miały charakter polityczny, a ewentualny proces integracyjny i jego tempo zależeć będą od nastrojów społecznych w państwach UE. Polska rozwalająca z Węgrami Unię od środka już od dłuższego czasu stały się dowodem dla wielu polityków „starej Unii”, że kraje Europy Środkowej i Wschodniej nie należą do cywilizacyjnego rdzenia Zachodu i zbyt szybko zostały włączone do europejskich struktur. Po co zatem ryzykować z kolejnym krajem, większym niż Polska?
Innymi słowy, jeśli rzeczywiście obóz władzy dostrzegł, że poza UE i NATO nie ma dla Polski bezpiecznej przystani, nie wystarczą kosmetyczne korekty czyniące polskie stanowisko bardziej strawnym, tylko potrzebne jest przewartościowanie polskiej polityki w tych obszarach, które są źródłem konfliktu. Bombardowanie Jaworowa to poważne ostrzeżenie. Czas w końcu na poważną decyzję, po której stronie w tym konflikcie rzeczywiście jesteśmy.