Putin. Car śmierci

Minął tydzień rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wojny strasznej i dziwnej zarazem. Giną niewinni ludzie ostrzeliwani w zbrodniczych bombardowaniach miast. Jednocześnie szeregowi żołnierze drugiej armii świata sprawiają wrażenie biedniejszych i głupszych braci wojaka Szwejka – przerażonych, zagubionych, głodnych.

Zdaję sobie sprawę, że z ostrożnością należy podchodzić do ukraińskich informacji o rosyjskich stratach i pojmanych jeńcach. Ukraińskie służby perfekcyjnie prowadzą operację informacyjną i starannie budują obraz wojny z puntu widzenia ofiary bestialskiej agresji. Mają do tego prawo.

Ukraińskie informacje dotyczące rosyjskiej armii, a także publikowane w sieci wypowiedzi rosyjskich jeńców, potwierdzają jednak doniesienia „Nowoj Gazety”. „Gazetą” kieruje Dmitrij Muratow, laureat ubiegłorocznej pokojowej Nagrody Nobla. Redakcja wprost sprzeciwiła się wojnie, nie zgodziła się na traktowanie Ukraińców jak wrogów. W odpowiedzi na działania Putina przygotowała wydanie po rosyjsku i po ukraińsku.

„Nowaja” od lat krytykuje reżim Putina i opisuje sytuację w Rosji, z którego wyłania się ukonkretniony obraz kraju, jaki przerażająco i znakomicie przedstawił Andriej Zwiagińcew w filmie „Lewiatan”. „Nowaja” opisywała systematycznie zaangażowanie sił rosyjskich w wojnę na Donbasie. I już tu widać było ponury schemat – nieokreślony status rosyjskich żołnierzy (oficjalnie ich tam nie było) powodował, że też pozbawieni byli wszelkich praw, a w przypadku śmierci rodziny nie miały nawet szansy o tym się dowiedzieć, chyba że w sieciach społecznościowych wpadło zdjęcie, które umieścił żołnierz ukraiński, i ktoś je wypatrzył przez przypadek.

Teraz reporterzy „Nowoj” ruszyli na front rosyjskiej „operacji specjalnej” (prokuratora zakazała używać terminu „wojna” wobec rosyjskiej agresji w Ukrainie, grożąc zamknięciem medium). Docierają do rodzin jeńców i zaginionych, którzy dzielą się z gazetą ostatnią wymianą informacji: mówili, że jadą na manewry, o wejściu na teren Ukrainy dowiadywali się już po przekroczeniu granicy.

Jeszcze dziwniejsze opowieści dotyczą samej konstrukcji wojska i statusu „kontraktnikow”, którzy sami muszą z zarobionych pieniędzy dokładać się do wojska, dokupować jedzenie, dostają mniejsze niż obiecane wypłaty i muszą prosić o pomoc aprowizacyjną rodziny. W przypadku śmierci próba odzyskania ciała i pogrzebu staje się gehenną.

To obraz armii, która jest gotowa zabijać bez zahamowań i której żołnierze żyją w śmiertelnym strachu zarówno przed wrogiem, z którym mają walczyć, jak i swoimi przełożonymi. Wszystko to składa się na obraz Rosji z „Dnia oprycznika” Władimira Sorokina. Trzeba niezłej wyobraźni, by ogarnąć sens takiej organizacji państwa, bezwględnie brutalnego i jednocześnie brutalnie rozlazłego, sklejającego się w całość za pomocą przemocy i propagandy, bo ideologii wiele już nie ma (poza oczywiście recydywą wielkoruskiego mitu w prawosławnej przyprawie).

Za tym wszystkim idzie jednak rzeczywistość społeczeństwa, które dosłownie wymiera. W 2021 r. nadwyżka zgonów nad urodzeniami przekroczyła milion, podał rosyjski urząd statystyczny. „Nowaja” oczywiście analizowała te dane i ich społeczny kontekst. Wyłania się z nich obraz strasznego imperium, w którym Władimir Putin nie jest już panem życia, tylko carem śmierci.

Starcie Rosji z Ukrainą jest straszne i dziwne, groza miesza się z groteską, tak jakby spotkały się dwa różne porządki świata, zupełnie różne systemy wartości, między którymi nie ma i nie może być żadnego porozumienia. I to jest w tym wszystkim najdziwniejsze i najstraszniejsze, bo pokój kiedyś, oby jak najszybciej, trzeba zawrzeć. Tylko z kim i jak?