Stagnacja czy rewolucja?

Widmo trwałej stagnacji (secular stagnation) znowu zaczęło krążyć wśród ekonomistów. Czy rzeczywiście epoka wzrostu gospodarczego przechodzi do historii? A jeśli tak, co to będzie znaczyć dla demokracji?

Temat trwałej stagnacji podjąłem w „Polityce” (7/2022), zainspirowany „Prepare developed democracies for lung-run economic slowdowns” autorstwa badaczy z University of Colorado i University of California Santa Barbara. Główne wnioski relacjonuję w tygodniku, tu kilka informacji uzupełniających.

Najważniejszy dotyczy pytania o możliwość stabilnego funkcjonowania demokracji w świecie bez wzrostu gospodarczego. Odpowiedź nie jest oczywista, bo rozwój gospodarki w modelu stałego, mimo zdarzających się kryzysów, wzrostu jest znany od ok. 1820 r. (dla Wielkiej Brytanii) i od tamtego czasu też trwa rozwój systemów politycznych opartych na zasadzie demokracji liberalnej.

Koniec wzrostu?

Wzrost okazał się mechanizmem umożliwiającym z czasem redystrybucję i włączanie do przestrzeni dobrobytu nie tylko klasę średnią, ale także robotniczą. Tym samym stępiony został potencjał rewolucyjnej energii i pracowniczych buntów. Warunkiem nowego kontraktu społecznego, którego efektem stało się państwo dobrobytu, była nie tylko możliwość redystrybucji, ale także optymistyczna wizja przyszłości, w której kolejne pokolenia miały żyć lepiej od swoich rodziców.

Jeśli jednak postęp się kończy, nie tylko w wymiarze wizji filozoficznej (pisał o tym niedawno konserwatysta Marek Cichocki w „Rzeczpospolitej”), ale także gospodarczym, i nadchodzi secular stagnation – trwała stagnacja? Co wtedy? Autorzy wspomnianego tekstu proponują nowy kontrakt społeczny, który umożliwiłby uniknięcie walki wszystkich ze wszystkimi o ograniczoną pulę zasobów.

Koniec demokracji?

Dla mnie najciekawsza jest jednak konstatacja, że wprowadzenie do dyskusji kwestii trwałej stagnacji zmienia perspektywę na coraz bardziej popularną dyskusję o post-wzroście, de-wzroście i a-wzroście. Niezależnie bowiem od przyjętej postawy poznawczej do kwestii przyszłości gospodarki pozostaje ten sam problem – możliwości istnienia liberalnej demokracji w warunkach stagnacji lub nawet regresu, bez względu na to, czy będzie miał on charakter planowany, czy będzie wynikiem obiektywnego procesu.

Spór o wyższość post-wzrostu nad de-wzrostem lub odwrotnie ustępuje przed pytaniem zasadniczym pokazującym, że nadszedł czas ekonomii politycznej – nie wystarczy mieć atrakcyjnej intelektualnie propozycji, trzeba jeszcze mieć pomysł na jej polityczną realizację w konkretnych ramach aksjonormatywnych i ustrojowych.

A może rewolucja?

To jedna sprawa. Kwestia druga – a jeśli rację mają ekonomiści ze szkoły „smart green growth”, jak Carlota Perez, Mariana Mazzucato, Raphael Kaplinsky (przedstawiałem niedawno jego książkę „Sustainable Future. An Agenda for Action”)? W tym podejściu punktem wyjścia jest konstatacja o wyczerpaniu modelu społeczno-gospodarczego opartego na masowej produkcji przemysłowej i możliwości zmiany paradygmatu w oparciu o nowy fundament technologiczny.

Zwolennicy „smart green growth” inaczej niż np. Robert Gordon przekonują, że ciągle efekty rewolucji teleinformatycznej są przed nami, a nie za nami. Ciągle nie doszło bowiem do przebudowy instytucjonalnej i kulturowej niezbędnej do pełnego wykorzystania potencjału technologii cyfrowych i nowej, powęglowej infrastruktury energetycznej.

Ponad podziałami

Pisze o tym właśnie Kaplinsky, warto także wczytać się w Perez – w jej aktualne analizy pokazujące możliwość przełomu (posługuje się w nich doświadczeniami historycznymi poprzednich przełomów). Dodam tylko, że propozycje Perez i Kaplinskiego to nie radosny ekomodernizm, autorzy ci zdają sobie sprawę z wielu trudności, jakie muszą być pokonane, by wykorzystać potencjał zmiany technologicznej.

Same technologie sprawy nie rozwiążą, potrzeba mniej więcej tego samego, co jest potrzebne, żeby pogodzić demokrację z ewentualną trwałą stagnacją. Lub szerzej – czasami końca wzrostu gospodarczego. Innymi słowy, niezależnie od opcji powzrostowej czy neowzrostowej trzeba zacząć od podobnych zadań: nowej umowy społecznej, transformacji kulturowej, przebudowy ładu instytucjonalnego, tak by służył optymalnej alokacji zasobów w zgodzie z potrzebami społecznymi i możliwościami ekologicznymi.

Podsumowując, jesteśmy w ciekawym punkcie, kiedy wydawałoby się istotnie odmienne wizje przyszłości spotykają się na metapoziomie umożliwiającym prowadzenie wspólnej debaty i poszukiwanie rozwiązań niezależnie od aksjonormatywnych i epistemologicznych preferencji.