Stefan Bratkowski – wspomnienie

Rok 1989 był czasem wielu wyborów, również osobistych. Ja wtedy właśnie zacząłem współpracę ze Stefanem Bratkowskim, wsiąkając w świat dziennikarstwa, choć miałem zupełnie inne plany na przyszłość.

Jesienią 1989 r. Stefan Bratkowski redagował „Gazetę i Nowoczesność”, tygodniową autonomiczną sekcję w „Gazecie Wyborczej”. Dla twórcy słynnego „Życia i Nowoczesności” przełom 1989 r. otworzył możliwość kontynuowania publicystyczno-modernizacyjnej misji, a „Wyborcza” wydawała się do tego doskonałą platformą.

„Gazeta i Nowoczesność”, jak cała „Wyborcza”, gnieździła się w starym żłobku przy ul. Iwickiej. Tam spotkałem Stefana, przekonując, że na pewno jestem osobą, której w swoim tygodniku potrzebuje. Chciałem pisać o nauce i technice, właśnie skończyłem studia chemiczne i rozpoczynałem pracę naukową na Wydziale Chemii. Stefan popatrzył i stwierdził, że dobrze się składa, bo trzeba reformować górnictwo, i wysłał mnie w delegację do Katowic, zaopatrując w pierwsze kontakty.

Zamiast oponować, wszak chodziło mi tylko o popularyzację, a nie działalność misyjną, dałem się porwać energii Stefana i na wiele tygodni wsiąkłem w górniczą tematykę, jeżdżąc po kopalniach, na spotkania ze związkowcami i wizjonerami mającymi genialne pomysły na polskie górnictwo. Bratkowski zachęcał, publikował teksty, poddając je bezwzględnej redakcji, jeszcze przedkładane w formie maszynopisu. Ciął je dosłownie nożyczkami i sklejał w często zupełnie nowe utwory, co oczywiście nierzadko wywoływało dyskusje.

Stefan nieustannie pracował, niemal nie odrywał się od pisania i redagowania. Miał nawet w redakcji łóżko polowe, które wykorzystywał do poobiednich drzemek, które dostarczały mu energii na drugą połowę dnia. Podobnego stylu pracy oczekiwał od innych, więc współpraca z Nim była świetną szkołą. Na dodatek uprawiał dziennikarstwo erudycyjne, na każdy temat gromadził gigantyczną dokumentację – w czasach jeszcze przedinternetowych. A zajmował się wszystkim, od historii Nowogrodu przez biografię Kościuszki po plany na modernizację Polski i zbawienie świata.

W swym besserwiserstwie był nieznośny, ale i wyjątkowo uroczy, bo kryło się za tym poczucie misji, a nie próżny narcyzm. Ostrzegał tylko przed jednym – by zbyt wcześnie nie zajmować się publicystyką, bo to jest „pies, na którego lubią schodzić niedoświadczeni dziennikarze”. Pod koniec 1990 r. kierownictwo „Wyborczej” miało nas dosyć i zaproponowało wolność, czyli założenie odrębnej firmy i zbawianie Polski oraz świata na własny rachunek. Tak 1 stycznia 1991 r. powstała „Nowoczesność” sp. z o.o. ze Stefanem Bratkowskim w roli prezesa.

Wiosną tego samego roku poszedłem dalej, na zawsze już jednak zainfekowany bakcylem „bratkowszczyzny”. Tak działał Stefan Bratkowski – nikogo nie pozostawiał obojętnym, wymagał samookreślenia, choćby polegało ono na gwałtownym sprzeciwie przeciwko pomysłom Redaktora. Spór był jednak zawsze o coś. Te kilkanaście niezwykle intensywnych miesięcy z „Nowoczesnością” to była najlepsza, choć bardzo trudna szkoła życia i rzemiosła. Każdy, kto poznał Stefana i pracował z nim, na pewno to potwierdzi.

Stefan Bratkowski odszedł, pozostanie jednak nie tylko w pamięci. Jego obfity dorobek zajmuje sporo miejsca na bibliotecznej półce i ciągle wywołuje, podobnie jak Autor, żywe emocje.